Coś było na rzeczy, a ja nie za bardzo wiedziałem, co. Nadal był zmęczony? Czy może coś innego mu doskwierało? Prędzej skłaniałbym się do tej drugiej opcji, w końcu po co mi mówić, skoro można dalej cierpieć... Niezbyt zadowolony zostawiłem Merlina z nim mimo tego, że najchętniej bym go wziął na dół. Miki powinien w tym momencie dużo odpoczywać, a jak tu odpoczywać, kiedy ma się na głowie takie małe, wredne stworzenie?
Misaki, która grzecznie siedziała w kuchni i odrabiała przy stole lekcje zapytała się mnie, czy mi w czymś nie pomóc. Mimo swojego młodego wieku pomagała mi, w czym tylko mogła i sama nie narzekała na nic, tylko czasem prosiła mnie wieczorem, bym jej troszkę poczytał, albo bym pomógł w jakiejś pracy domowej. Jak już troszkę Mikleo wydobrzeje, to będę jej to musiał jakoś wynagrodzić. I także zrobić coś specjalnego dla Mikleo, w końcu teraz tak strasznie cierpiał... poprosiłem, by pomogła mi zanieść wodę dla jej mamy oraz zupę dla jej brata, tylko najpierw musiałem ją odgrzać. W sumie to nie potrzebowałem jej pomocy jakoś szczególnie, dałbym sobie radę z tym sam, le widziałem, że bardzo chciała mi pomóc. No i może też dobrze by było, gdyby się zobaczyła z mamą, jak jej powiedziałem, że nie wolno jej przeszkadzać, tak nie zbliżała się nawet do naszej sypialni, a przecież dziecko potrzebuje kontaktu z matką.
Wróciłem do sypialni w samą porę, ponieważ Merlin zaczął być coraz to bardziej markotny i przez to płaczliwy, a Mikleo nie miał siły, aby się nim zająć. Misaki postawiła szklankę z wodą dla mamy na szafce nocnej, a ja wziąłem Merlina na kolana i usiadłem z nim na fotelu, po czym zacząłem go karmić. Nie był zbytnio zadowolony, że to nie mama go karmi, ale widziałem, że nie dałby sobie rady. Ledwo potrafił chwycić w dłoń szklankę i upić trochę wody. Ręka tak strasznie mu się trzęsła, że Misaki musiała mu troszkę pomóc.
- Boli cię głowa? – zapytałem, kiedy Misaki wyprowadziła najedzonego brata z pokoju i zostaliśmy tylko my.
- Może troszkę – przyznał, cicho wzdychając i przykładając dłoń do swojego czoła.
- Czemu nie powiedziałeś mi o tym wcześniej? – dopytałem, siadając obok niego. Zaraz zdjąłem jego dłoń z czoła i przyłożyłem tam tę swoją, po czym uwolniłem tę niewielką cząstkę swojej mocy, którą kiedyś mi podarował. Miałem nadzieję, że to pomoże, w końcu z noga podziało, więc i z tym powinno podziałać... i sądząc po jego westchnięciu ulgi, na pewno podziałało.
- To nic takiego, a nie chciałem cię zadręczać jeszcze jednym problemem – wyznał, przymykając oczy.
- Właśnie widzę, że nic takiego... mów mi następnym razem, że coś jest nie tak. W końcu po to tu jestem, by ci pomagać w każdym problemie – poprosiłem, po kilku minutach odsuwając dłoń.
- Już przeze mnie i tak masz za dużo na głowie – bąknął, patrząc na mnie smutno.
- To nie przez ciebie, słońce. Zresztą, później ty trochę zajmiesz się domem, a ja sobie odpocznę – odparłem, całując go w czubek głowy. – A teraz wypoczywaj i dawaj znać, jak będziesz czegoś potrzebował.
Reszta dnia minęła mi bardzo spokojnie. Merlin był tylko troszkę marudny i wołał, że chce do mamy, na co się przecież zgodzić nie mogłem. W końcu jednak udało mi się go położyć, a kiedy to zrobiłem, mogłem poświęcić czasu mojej małej księżniczce. A kiedy cały dom spał, trochę posprzątałem dół, wykąpałem się i sam położyłem się spać, wyjątkowo nie przytulając się do męża, by go tym gestem przypadkiem nie obudzić. Myślałem, że noc także będzie spokojna, ale nagle, obudził mnie głośny huk. Przestraszony tym, co się dzieje podniosłem się do siadu i rozejrzałem po pokoju. Nie zauważyłem Mikleo obok siebie na łóżku, bo był obok łóżka. Z rozwaloną skronią. Czy on próbował wstać...? Gdybym tylko mógł, chyba bym go udusił za tę jego głupotę. Zapaliłem świeczkę, która stała po mojej stronie, i zaraz znalazłem się przy mężu, powoli lecząc jego skroń.
- Możesz mi wytłumaczyć, co ty tak właściwie chciałeś zrobić? – zapytałem spokojnie mimo, że wcale spokojny nie byłem.
- Chciało mi się pić, a nie chciałem cię budzić, więc postanowiłem, że sam pójdę. Ale jak wstałem, trochę mi się zakręciło... – przyznał, jakby z lekkim wstydem.
- Mówiłem ci, że masz mnie budzić, jeżeli będziesz czegoś chciał – burknąłem, delikatnie przesuwając palcami po skroni. Po ranie nie było śladu, ale krew się ostała, trzeba będzie ją zmyć... pomogłem mu wstać i położyć się wygodnie na łóżku, po czym sam się wyprostowałem, cicho wzdychając. Troszkę mnie przeraził, jak zobaczyłem krew na jego czole poczułem, że serce zaczyna mi bić nieco szybciej, ale wszystko było już w porządku. Może go boleć teraz tylko trochę głowa, no ale na przyszłość nie będzie taki wyrywny. – Leż spokojnie, zaraz do ciebie wrócę – odparłem i wyszedłem z sypialni, kierują się do łazienki. Muszę wziąć jakiś ręcznik i wytrzeć tę krew. No i przynieść mu tę nieszczęsną wodę, której tak bardzo mu się zachciało...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz