Słysząc jego słowa od razu wstałem z łóżka i ruszyłem w stronę łazienki, postanawiając przynieść mu wiadro. Chyba to będzie lepsze wyjście niż gdyby miał co chwila chodzić do łazienki. Mikleo nie miał nawet siły mówić, a co dopiero chodzić. Wygląda na to, że ten wariant choroby będzie przechodzić znacznie ciężej, niż ostatnio... oby tylko Misaki się nie zaraziła, o ile to oczywiście było możliwe. Po kilkunastu sekundach wróciłem i postawiłem wiadro przy łóżku, tak w sumie w idealnym momencie. Chwyciłem jego włosy, by przypadkiem się nie pobrudziły, i delikatnie gładziłem go po plecach, kiedy wymiotował... cóż, niczym. Chyba było jeszcze gorsze uczucie, niż wymiotowanie niczym.
- Mimo wszystko przyniosę ci chociaż wodę do picia, tak w razie czego. I chłodne okłady, może trochę zbije ci tę gorączkę – powiedziałem, splatając jego włosy w niechlujnego koka. Będzie mu w nim zdecydowanie wygodniej. Sprawdziłem także jego czoło, które wręcz parzyło. Sądziłem, że po letniej kąpieli trochę mu przejdzie, ale tak się nie stało. Jeżeli do jutra mu nie minie, chyba będę musiał przejść się do Lailah i poprosić ją o pomoc, bo to jest zdecydowanie za wysoka temperatura jak na jego ciało.
Kiedy już chciałem wracać do mojego męża ze szklanką wody i chłodnymi okładami, przed naszą sypialnią zastałem Merlina, który koniecznie chciał zobaczyć mamusię i na nic zdały się moje tłumaczenia, że mama czuje się źle i potrzebuje dużo odpoczynku. Coś czułem, że chory Mikleo będzie jednym z moich najmniejszych problemów, a najgorzej będzie z markotnym Merlinem. Panie, daj mi cierpliwości, bo bez niej nie dam sobie rady. Troszkę zmęczony postanowiłem pozwolić mu wejść z nadzieją, że jak zobaczy przeraźliwie bladego i słabego Mikleo, chłopiec nie będzie taki natarczywy i da mu spokój...
- Wróciłem, Owieczko – powiedziałem łagodnie, podchodząc do łóżka i stawiając szklankę z wodą na szafce nocnej, a okład niemalże od razu położyłem na jego czole, co wywołało z jego stronu głębokie westchnienie ulgi. Gdybym tylko mógł, przejąłbym te wszystkie jego objawy i sam je przeżył, byleby tylko moje słońce nie cierpiało. Wydawało mi się, że nie cierpiałbym tak bardzo, jak on, anioły w końcu nie chorują tak często, więc nie jest przyzwyczajony do gorączki czy wymiotowania. – Troszkę lepiej? – zapytałem, gładząc go po policzku.
- Troszkę. Cześć, Merlinku – powiedział mocno zmęczony, mimo wszystko uśmiechając się do naszego syna. Merlin wszedł za mną do pokoju, ale zatrzymał się tak w połowie i usiadł na środku, wpatrując się w mojego męża.
- Mama – wymamrotał, podnosząc się z podłogi i idąc w naszą stronę.
- Widzisz, jaka mamusia jest słaba? Musi teraz dużo odpoczywać – odezwałem się, biorąc go na kolana. – Prześpij się troszkę, Owieczko. Zajrzę do ciebie wieczorem, a jakby coś się działo, wołaj – poprosiłem, uśmiechając się do niego delikatnie.
- Jeżeli będę miał siłę – przyznał, starając się uśmiechnąć, no ale tak niezbyt mu to wyszło.
- Korzystaj z telepatii w razie czego – przypomniałem mu, po czym wstałem z łóżka i wraz z Merlinem wyszedłem z pokoju.
Noc była... cóż, okropna. Miki albo budził przypadkiem, bo musiał zwymiotować, albo specjalnie, bo było mu zimno. Albo był głodny. A jak mu przynosiłem jedzenie, to go jednak nie chciał. I znowu wymiotował, bo czuł zapach jedzenia. Albo nad ranem stwierdził, że koniecznie musi iść nad jezioro i gdyby nie jego słaby organizm, pewnie już by tam poszedł. No i jeszcze musiałem pilnować, by okłady na jego czole były cały czas chłodne...Tyle dobrego, że jak w nocy tak szalał, to następnego dnia spał jak dziecko. Szkoda tylko, że ja nie mogłem sobie pozwolić na odpoczynek, bo ktoś musiał zająć się domem... no ale od czego mamy kawę? Kiedy nakarmiłem dzieci i posprzątałem kuchnię, zajrzałem do Mikleo, by zobaczyć, jak się czuje i zmienić mu okład, i właśnie podczas tej wymiany przypadkiem go obudziłem.
- Sorey...? – wymamrotał, podnosząc się do siadu.
- Nie wstawaj, leż sobie. Czuję, że gorączka trochę spadła – powiedziałem bardziej do siebie, niż do niego, czując ulgę. Czyli wychodzi na to, że coś robię dobrze... – Jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś? – zapytałem, przyglądając się mu uważnie i uśmiechając się do niego szeroko, starając się nie okazywać zmęczenia, które mimo wszystko mi doskwierało. Nie byłem na niego zły za to, że ciągle mnie budził w nocy, jestem pewien, że to nie była jego wina, po prostu nie panował nad sobą. I pewnie następne noce też będą takie męczące, no ale innego wyjścia nie mam. Jak już wydobrzeje w stu procentach, to się pewnie zamienimy i on będzie zajmował się domem i dziećmi, a ja troszkę odpocznę. Ale nie za długo, jeden dzień powinien mi wystarczyć, abym doszedł do siebie...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz