Posłałem Mikleo spanikowane spojrzenie nie chcąc, by mnie zostawiał. Nie miałem pojęcia, w jaki sposób powinienem porozmawiać z Misaki, nie miałem pojęcia, czy w ogóle powinienem podjąć się z nią jakiejkolwiek rozmowy, bo może lepsze będzie, jak to się rozejdzie po kościach...? Albo jak mój mąż będzie przy tej rozmowie, w końcu on zawsze lepiej dogadywał się z dziećmi, ale on wydawał się nie zauważyć mojego spojrzenia i wyszedł z Merlinem na rękach, kompletnie mnie ignorując.
Misaki spokojnie jadła śniadanie, skutecznie unikają mojego spojrzenia, podobnie jak ja jej. Nie za bardzo wiedziałem, jak rozpocząć rozmowę i potem ją ciągnąć. Nigdy raczej nie miałem z tym problemu, rozmowa przychodziła mi raczej naturalnie, ale dzisiaj jakoś tak nie za bardzo wiedziałem, co powiedzieć. Dlatego też siedzieliśmy w ciszy, przynajmniej do momentu, w którym to młoda nie skończyła jeść oraz pić.
- Daj, umyję – poprosiłem ją, chcąc zabrać od młodej naczynia, by je umyć. Trochę zmęczony byłem owszem, no ale umyć talerz i kubek raczej dam radę.
- Mama powiedziała, że masz iść do łóżka, bo jeszcze nie wypocząłeś – przypomniała mi, niebyt chętna na oddanie naczyń, ale i tak je sobie wziąłem.
- Mama to przesadnie się o mnie martwi, mi już nic nie jest – powiedziałem i pomimo lekkiego kręcenia w głowie stanąłem przy zlewie i zacząłem myć naczynia.
- Ale nadal nie wyglądasz dobrze – odpowiedziała, a w jej głosie chyba wyczułem zmartwienie.
- Bo aby wyglądać dobrze, trzeba być atrakcyjnym, a ja atrakcyjny nigdy nie byłem – wyjaśniłem jej, starając się skupić tylko na zmywaniu, a w pewnym momencie talerz, który chciałem odłożyć na suszarkę, jakoś tak wypadł mi z rąk. To na pewno było przez to, że był jeszcze śliski, a nie przez to, że jestem zmęczony, bo nie byłem zmęczony... gdyby nie to, że nasza córeczka była obecna, na pewno już dawno bym przeklął. Nie jestem człowiekiem, który przeklina jakoś specjalnie dużo, ale ostatnio trochę częściej zdarza mi się powiedzieć jakieś brzydkie słowo. To nie świadczy o mnie dobrze, ale przynajmniej tyle dobrego, że hamuję się przy dzieciach.
- Pójdę po mamę – powiedziała Misaki i nim jakkolwiek zdążyłem zareagować, już jej nie było. Jak na moje Miki nie ma po co tu przychodzić to tylko zwyczajny wypadek, po którym zaraz posprzątam...
Odłożyłem kubek, który na szczęście już mi z rąk nie wypadł, po czym uklęknąłem i powolutku zacząłem zbierać kawałki szkła. Nie szło mi z tym jakoś specjalnie źle, w końcu aby pozbierać szkło to nie była jakąś specjalnie wielka filozofia i nawet udało mi nie skaleczyć, a przynajmniej tak było do momentu, w którym to mój mąż nie wrócił do kuchni. Nie zauważyłem go, bo byłem tyłem do drzwi, ale za to go usłyszałem, kiedy bardzo głośno wykrzyczał moje imię. Nie ukrywam, trochę mnie to przestraszyło, wskutek czego zacisnąłem palce na szkle, które zebrałem. Cóż, za inteligentny to ja nigdy nie byłem... chociaż nie, to nie była tym razem moja wina, a Mikleo, gdyby tak nagle nie krzyknął, nic by się nie stało.
- Czy ty jesteś normalny? – wyburczał, podchodząc do mnie i pomagając mi ze szkłem w mojej ręce oraz kolejną raną. – Ledwo się na nogach trzymasz i chcesz posprzątać szkło? A gdybyś tak zasłabł i upadł twarzą w to szkło?
- Dobrze sobie radziłem, dopóki nie krzyknąłeś – wymamrotałem, cicho sycząc z bólu, kiedy zaczął leczyć to rozcięcie.
- Oczywiście, czyli to wszystko moja wina. Idź na łóżko i wypoczywaj – polecił mi, wyrzucając szkło do kosza.
- Ale ja nie chcę, jeszcze jestem w stanie ci pomagać – powiedziałem, uparcie trzymając swego. Trochę już mu pomogłem, ale mogę zrobić jeszcze więcej. Chciałem wykorzystać całą swoją energię, jaką udało mi się do tej pory zagospodarować, a biorąc pod uwagę to, ile leżałem, musiałem mieć jej jeszcze całkiem sporo...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz