Szczerze to nie miałem jakiejś specjalnie wielkiej ochoty na jedzenie i gdyby nie to, ze Mikleo zniknął z łóżka, pewnie nadal bym spał, bo aktualnie tylko na to miałem ochotę. Najchętniej to bym tak przeleżał cały dzień i absolutnie nie wychodzić z łóżka tak długo, jak to było możliwe. Na pewno prędzej czy później będę musiał wstać i chociażby pójść do łazienki, ale na ten moment takiej potrzeby nie mam.
- Nie musiałeś, mogłeś sobie leżeć przy mnie – przyznałem, podnosząc się do siadu i przyglądając się z niepokojem ilości jedzenia, jaką przyniósł. Mój boże, i że ja mam to wszystko zjeść? Znaczy, na pewno nie będę jadł tego sam, tylko zjemy to wspólnie, ale jak dla mnie to zdecydowanie za dużo.
- Muszę w końcu zaopiekować się moim ukochanym mężem – przyznał, siadając obok mnie. – A śniadanie to najważniejszy posiłek dnia.
- W tym momencie najważniejsze jest dla mnie to, żebyś był blisko mnie – przyznałem, uśmiechając się do niego delikatnie. Na moje słowa Mikleo usiadł bliżej mnie, i to na tyle blisko, że mogłem się przytulić do jego pleców, czego w tym momencie troszkę mi brakowało.
- Tak jest dobrze? – dopytał, na co zamruczałem cicho, wtulając nos w jego włosy. – Więc buzia szeroko – dodał, biorąc do rąk jedną z kanapek, którą przygotował.
Chcąc nie chcąc, dałem mu się nakarmić, całkiem przyjemnie spędzając czas. W sumie, to byłby bardzo przyjemny i leniwy poranek, gdyby nie zwierzaki, który przyszły do nas, upominając się o uwagę. Znaczy, przyszła tylko Coco, bo Cosmo przebywał na dworze, ponieważ chyba zapomnieliśmy go wpuścić wieczorem... no ale na pewno nic mu nie było, wczoraj jeść dostał, grube futro miał, więc na pewno nic się nie stało. No i też jak mam wybierać pomiędzy opieką nad zwierzakami, a nad dziećmi, zdecydowanie bardziej wolę zwierzaki, one przynajmniej się cieszą na mój widok, nie to co jedno z naszych dzieci.
- Pójdę przygotować im coś do jedzenia i posprzątać kuchnię – odezwał się nagle, kiedy już jakimś cudem zjedliśmy wszystko i zostały jedynie puste talerze.
- To nie za dużo? Przecież mogę ci pomóc – odezwałem się, tak niezbyt zadowolony. Już wystarczyło, że zrobił nam śniadanie, teraz ja muszę ruszyć swój tyłek z tego jakże wygodnego łóżka... naprawdę nie miałem dzisiaj ochoty na robienie czegokolwiek, no ale musiałem się w końcu przełamać, nie mogłem pozostawić Mikleo z tym wszystkim samego.
- To nie jest aż tak dużo do zrobienia. Nim się obejrzysz, a już do ciebie wrócę – powiedział, całując mnie w policzek i wychodząc z sypialni wraz z Coco szybciej, nim zdążyłem się zorientować.
Westchnąłem cicho na jego słowa i po chwili podniosłem się z łóżka. W końcu musiałem się ubrać i zobaczyć, co się dzieje na moich plecach, które tak trochę mnie piekły. W lustrze zaważyłem na skórze ślady po paznokciach mojego męża, a niektóre z nich były czerwone. Wczoraj praktycznie nie wyczuwałem ich na swoich plecach, a dzisiaj już tak trochę mi przeszkadzały, zwłaszcza, kiedy już założyłem jakąś koszulę dla siebie... cóż, będę musiał się do tego przyzwyczaić, zwłaszcza, że i tej nocy nie zamierzam mu odpuścić. Kiedy następnym razem zdarzy nam się taka sytuacja? Pewnie nieprędko ktoś zechce znów zabrać dzieci na weekend. A kiedy już Merlin będzie trochę większy, zamierzam zabrać Mikeo na jakąś długą wyprawę, o której marzy mój mąż od dłuższego czasu.
Przebrany i choć troszkę odświeżony zszedłem na dół, gdzie mój mąż kończył sprzątanie, a zwierzaki już jadły jedzenie ze swoich miseczek. Podszedłem więc do niego cichutko i przytuliłem się do jego pleców, kładąc podbródek na jego ramieniu
- Miałeś czekać na górze – przypomniał mi, nie przerywając sprzątania.
- Ale stęskniłem się za tobą, Owieczko – wymruczałem i pocałowałem go w policzek. – Właściwie, to mamy jakieś wino? Może przygotowałbym dla nas jakąś wykwintną kolację? – zaproponowałem, rysując palcem na jego brzuchu nieregularne wzorki.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz