niedziela, 2 lutego 2025

Od Mikleo CD Soreya

Stanąłem między młotem a kowadłem, nie wiedząc co w tej chwili zrobić, chciałem tu zostać i porozmawiać jeszcze raz z Merlinem, aby spróbować i jakoś pomóc mu w tej ciężkiej sytuacji, natomiast z drugiej strony nie chciałem zostać tu sam, nie chciałem zostawić męża samego, nie mogłem również zostawić samych zwierzaków, wiedząc dobrze, jak reagują na mojego męża, którego się boją i od którego nie chcą jeść, nie wiem, co w tej sytuacji miałem zrobić.
I co ja mam teraz zrobić? Przecież, jeśli ja tu zostanę, a Merlin mimo mojego kolejnego spotkania z nim będzie tak agresywnie do mnie nastawiono, nie poradzę sobie z tym, nigdy nie radziłem. Jak na anioła nie jestem w całe tak silny, jak powinienem.
Westchnąłem cicho czując, że nasz syn potrzebuje w tej chwili wsparcia, potrzebuje bliskości osób, którego go kochają, mimo że nie potrafi tego w ogóle okazywać.
– Masz rację, powinienem tu zostać dla Merlina, on potrzebuje mieć teraz kogoś przy sobie – Zgodziłem się z tym, chociaż bałem się tej rozłąki, bałem się, co może się wydarzyć, kiedy Sorey zostanie sam. Obiecałem, że będę go pilnował, a przecież teraz nie będę w stanie się tego zrobić, oby, tylko nie zrobił niczego głupiego, nie chcę mieć na sumieniu niewinnych ludzi.
Sorey uśmiechnął się do mnie, składając na czole pocałunek.
– Moją mądra owieczka – Cieszył się, że tu zostaję, wiedząc, że tu będzie mi dobrze, pytanie tylko, czy mu będzie dobrze, on sam nie radzi sobie zbyt dobrze, to znaczy nie mam na celu go urazić, wiem tylko, jaki jest i jak ciężko mu beze mnie funkcjonować zresztą ze wzajemnością, nie potrafię bez niego żyć i nie chcę bez niego żyć, kocham go i chcę mieć go przy sobie cały czas, nawet jeśli coś będzie próbowało nas rozdzielić. – Zostaniesz u Misaki, tam będziesz bezpieczny – Stwierdził, a w mojej głowie pojawił się jedna mała myśl.
Skoro Sorey poleci i ma już nie wracać po dzieci, to jak wrócić mam ja? Na nogach mi to nie przeszkadza, w sumie to ciekawa wyprawa dawno już takiej nie miałem, a więc postanowione wyruszę w drogę powrotną za dzień może dwa, gdy uda mi się doprowadzić Merlina do porządku, nie chcę spędzić tu Nowego Roku, ten chcę świętować z mężem i nie mam zamiaru zmieniać zdania, decyzja już została podjęta.
– Powinieneś już lecieć – Poleciłem, patrząc mu głęboko w oczy, obdarowując go najpiękniejszym uśmiechem, na jakie było mnie tylko stać.
– Już mnie wyganiasz? – Zapytał rozbawiony, głaszcząc mój policzek, nie odrywając wzroku od mojej twarzy.
– Cóż, chyba nie mam wyjścia, musisz wracać do Banshee, ona nie może zostać zbyt długo sama i chociaż wolałbym, abyś tu ze mną został, lepiej już się zbieraj, aby przypadkiem nie mieć potem wyrzutów sumienia, że coś się stało twojemu ogarowi – Wyjaśniłem, podnosząc się ze starej kłody, czując narastający niepokój, który wzrastał wraz ze świadomością opuszczenia mnie przez mojego męża. – Uważaj na siebie i nie zrób niczego głupiego, pamiętaj, że nikt nie może się dowiedzieć, kim jesteś – Dodałem, doskonale, wiedząc, że jest dorosły, natomiast wiem również, jak dzieci nie potrafi się zachowywać, dlatego wolę mieć wszystko pod kontrolą, nawet jeśli będzie daleko ode mnie.

<Pasterzyku? C;> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz