poniedziałek, 10 lutego 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Na ten widok delikatnie się uśmiechnąłem, ciesząc się z faktu, że jest ta poprawa. Może mrok jeszcze nie opuścił jego duszy całkowicie, jednakże jest znacznie lepiej. Kontakt z Mikim dobrze mu zrobił. A jako, że Misaki jest taka sama, jak mama, to jej towarzystwo także dobrze mu zrobi i jeszcze bardziej odwiedzie go od mroku. Obyło się bez żadnych radykalnych pomysłów i dziwnych ruchów, moja interwencja też była zbędna i tak jak myślałem, Miki dał sobie radę. A tak w siebie nie wierzył, już chciał się poddać, a po prostu potrzebował zapalnika. 
Poczekałem spokojnie, aż Mikleo się pożegna, a kiedy już to zrobił, wyciągnąłem rękę w jego stronę, by móc uchwycić jego drobną dłoń. Jakże stęskniłem się za jego dotykiem, za jego obecnością, zapachem... po prostu, za nim tęskniłem. Bez niego dom był taki smutny, i cichy, i nijaki... strasznie się stęskniłem, ale też doskonale zdawałem sobie sprawę, że tu mu było lepiej. To środowisko było bardziej przystosowane pod niego. 
Pożegnałem się z Merlinem bardzo krótko, i mało wylewnie, i po tym opuściłem dom wraz z moim mężem. Kiedy tylko trochę odeszliśmy i rezydencja naszego syna zniknęła nam z pola widzenia, przyciągnąłem swojego męża do siebie i mocno przytuliłem, wdychając ten słodziutki zapach. 
- Tęskniłem za tobą – odpowiedziałem, wsuwając nos w jego włosy. 
- Ja za tobą też – odparł, także się we mnie wtulając. Nie chciałem zbyt bardzo przejawiać takich emocji przy Merlinie wiedząc, że przecież niedawno stracił męża i takie obrazki mogą być dla niego przykre do oglądania. 
- Jak ci tu czas minął? Dobrze? Wypocząłeś? Dobrze spędziłeś zakończenie zeszłego roku? - zapytałem, odsuwając się od niego, by móc się mu uważnie przyjrzeć. Niby tylko tydzień go nie było, a ja miałem wrażenie, że nie widziałem go całe wieki. Mój piękny mąż... chociaż, jednocześnie, wyglądał na strasznie zmęczonego. Coś się stało? Może to używanie mocy go tak wymęczyło? 
- Było miło, ale bardzo brakowało mi ciebie – wyznał, uśmiechając się do mnie szeroko, ale i tak wyczułem, że trochę ten uśmiech był za szeroki. Wymuszony, tak, żebym się nie martwił. 
- Już jestem, i nigdzie się bez ciebie nie wybieram – odparłem, gładząc jego włosy. - Chyba, że... myślisz, że Merlin już cię nie potrzebuje? Da sobie radę? - zapytałem, chcąc znać jego opinię. On tu cały czas był przy nim, znał więc jego stan najlepiej. 
- Myślę, że tak. Teraz rozumie, że jak ma gorszy okres, ma Misaki. Ma mnie. Ma też ciebie – spojrzał na mnie znacząco, co mi się nie spodobało. Ja się nie nadawałem do wspierania. Ja się nadawałem do zabijania i bronienia, a tego raczej w tej chwili nasz syn nie potrzebował. 
- Ja powinienem być ostatnią opcją do wspierania, bo się nie nadaję. Ale ty dałeś radę, widzisz? Mówiłem ci, że dasz radę. Tylko za mało w siebie wierzysz – odpowiedziałem, skupiając się na jego cudownej osobie.
- No dałem radę – przyznał mi nieśmiało rację, na co się szeroko uśmiechnąłem. 
- Oczywiście, że dałeś, bo jesteś niesamowity – odparłem, całując go w czoło. - Zbieramy bliźniaki i wracamy do domu, co? Chyba, że chcesz tu jeszcze sobie z Misaki spędzić czas, ale to godzina maksymalnie, strasznie zimno dzisiaj jest i boję się trochę o Banshee. I nie ukrywam, chciałbym już wrócić do domu i się po prostu tobą nacieszyć – wyznałem, mając oczywiście na myśli zwykłe przytulanie. Tęskniłem po prostu za jego obecnością, to wszystko. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz