wtorek, 25 lutego 2025

Od Mikleo CD Soreya

Zachował się jak dziecko mające zaledwie pięć lat, to właśnie takie potrzebują najbardziej uwagi swojej mamy, nie pozwalając jej zrobić nic co, by nie wiązało się z nimi samymi.
– Nie dasz rady sam? Mama musi zająć się innymi rzeczami nie tylko dziećmi – Odpowiedziałem, kładąc dłoń na jego policzku, uśmiechając się ciepło
– Mama w tej chwili ma poświęcić czas tacie i zadbać o jego dobre samopoczucie – Stwierdził, chwytając moją dłoń, aby ją ucałować, co łączyło się równocześnie z oznaką miłości i szacunku, którą mnie darzył.
– To może być trudne, skoro są dzieci – Wyjaśniłem, starając się zapanować nad palącymi policzkami, które ujawniały, cały mój wstyd i zażenowanie.
– Tak mówisz? Myślę, że mając w ustach mojego kutasa, nie będziesz zbyt głośny, a i tak poprawisz moje samopoczucie – Słysząc, te słowa zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony. Na Boga, co się dziś z nim dzieje, przecież w każdej chwili mogą zejść tu dzieci i usłyszeć co mówi, przecież to nieodpowiedzialne.
Chyba ktoś tu się za bardzo poczuł, zapominając o tym, gdzie jest i jak zachowywać się powinien.
– Sorey przestań, naprawdę dzieci mogą to usłyszeć – Miałem wrażenie, że moja twarz zapłonęła żywym ogniem, a ja mimo wielkich chęci nie byłem w stanie sobie z tym poradzić.
Mój mąż, widząc moją twarz, oblizał wargi, chwytając mnie w swoje ramiona, a wszystko po to, abym mógł znaleźć się na łóżku tuż pod nim.
– Oj Miki skarbie ależ ty mnie nakręcasz, gdyby nie dzieci chybabym nie wytrzymał – Wyznał, całując mnie w czoło, kładąc dłoń na moim rozgrzanym policzku. – Za bardzo się wstydzisz, dzieci przecież nic nie słyszą, a gdybym wiedział, że do nas schodzą, od razu przestałbym mówić ci to wszystko – Dodał, nie odrywając wzroku od mojej buraczanej twarzy, która nie potrafiła znów wrócić do swojej naturalnej bladości.
– Nie słyszą, ale… – Nie dokończyłem, bo jego ciepłe usta zamknęły moje, każąc mi się skupić całkowicie na sobie.
– Już cicho, nic nie mów, skupi się na tym, co mówię, a nie na tym, co mogą usłyszeć – Wyszeptał, gdy tylko nasze usta oderwały się od siebie, a jego spojrzenie błądziło po moim ciele.
Nie odpowiedziałem, uważnie go obserwując, wiedziałem oczywiście, że do niczego między nami nie dojdzie, a mimo to odczuwałem dreszcze i podniecenie, gdy tak na mnie patrzył, co gorsza, on wiedział i czuł, co dzieje się z moim ciałem i nic nie mógł na to poradzić.
Cisza trwała jeszcze chwilę nim położył się na swojej połowie łóżka, przyciągając mnie bliżej siebie.
– Kocham cię owieczko – Odparł, całując mnie w czoło, gładząc moje plecy, sprawiając mi tym naprawdę sporą przyjemność.
– Ja ciebie też kocham, i to bardzo kocham – Przyznałem, kładąc głowę na jego klatce piersiowej, wpatrując się w okno i kwiaty stojące na nich, układając sobie w głowie, którym się zajmę jako pierwszym, gdy Sorey pójdzie do pracy.
Nie chce mi się spać, a więc nie będę się zmuszał do snu, zrobię coś pożytecznego, nim całkiem moje kwiaty padną, a na sprawiłoby mi bardzo dużo smutku.

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz