Wróciłem do mojego męża, kiedy nasz salon już całkowicie wysprzątałem, ale okazało się, że już spał. A skoro spał, to nie wiedziałem sensu, by się kłaść obok niego i mu przeszkadzać we śnie. A skoro miałem tym samym trochę czasu, postanowiłem już zabrać się za obiad.
Tylko, co takiego zrobić...?
Rozejrzałem się po kuchni, chcąc określić, co takiego mamy w domu i co by tu zrobić. O ile w ogóle uda mi się coś wymyślić. Niektórym ludziom wymyślanie dań przychodzi naturalnie. Mają podane kilka składników i cyk, zaraz dziesięć propozycji. A ja zrobię tylko to, co umiem, co sobie przeczytam, a i tak nie połączę łatwo składniki do przepisu, który znam.
Jako, że była zima, ciężko było w domu o jakieś organiczne składniki. Głównie mieliśmy trochę ziemniaków, trochę marchewek, jakaś pietruszka... No i mięso, Miki kupił trochę mięsa. Ta śmieszna, zaklęta skrzynia bardzo dobrze się sprawowała. I dzięki niej większość składników dłużej zachowa świeżość. No i lody się jeszcze trzymają. Też muszę o nich pamiętać, by się nie zepsuły.
Postanowiłem w końcu zrobić tłuczone ziemniaki zapiekane przez chwilę w piecu, podsmażyć trochę mięsa, by każdy członek mojej rodziny miał swoją porcję. Tylko sałatka... nie miałem pojęcia, co takiego połączyć z tych składników, które mam, by powstała dobra sałatka. Może tym zajmę się później. Może mi Miki pomoże? On jest tym człowiekiem, albo raczej aniołem, który ma dryg do łączenia składników. Kulinarny geniusz z niego. A ja? Nie jestem żadnym geniuszem.
Gorzej, jak nie wstanie. A, to wtedy dzieciaki mi na pewno pomogą. Jest ich dwójka, któreś z nich na pewno odziedziczyło jego wspaniały talent. Jak byli malutcy, oboje przecież uwielbiali siedzieć w kuchni i pomagać mi, albo Mikleo. A teraz? Gdzie to się podziało? Ostatnio tak mało się widzimy. A jak już, to zazwyczaj muszę ich ochrzaniać za nieodpowiedzialność czy za bałaganiarstwo, po czym są obrażone i jeszcze mniej się do nas odzywają. Może chociaż z Mikim mają lepszy kontakt? Na pewno, więcej ich łączy z nim niż ze mną. No ale cóż, ten fakt jakoś przeboleję. Najważniejsze, by dzieciaki były bezpieczne.
– Witajcie. Rozbierzcie się, umyjcie ręce i chodźcie mi pomóc. Pomożecie mi przygotować obiad – odpowiedziałem, kiedy tylko usłyszałem, jak dzieciaki wchodzą do domu.
– Mamy trochę zajęć do odrobienia – odpowiedział niechętnie Haru, stając w przedpokoju.
– Daj spokój, jak pomożemy, to się szybko zrobi i ogarniemy to po jedzeniu – odpowiedziała znacznie bardziej optymistycznie Hana, idąc do łazienki. Uśmiechnąłem się łagodnie na te słowa, bardzo dumny z jej postawy.
– Mądra dziewczyna. Jak będziecie gotowe, chodźcie do mnie – poprosiłem, skupiając się na dobrym przyprawieniu mięsa. Usmażyć je, czy może do pieca...? Albo podsmażyć chwilę na patelni i wtedy wstawić na kolejną chwilę do pieca? Tak się robi? Sam nie wiem, nie znam się. Miki by się tu przydał, ale tylko po to, by mi powiedział, czy tak można, i czy ma to sens. Ale tylko po to byłby mi potrzebny, z całą resztą poradzę sobie, wraz z dzieciakami.
– Dzień dobry – usłyszałem słabiutki głosik Mikleo. No proszę, myślę o nim i ten się pojawia.
– Dzień dobry, Owieczko. Jak się czujesz? Wyspałeś się? – zapytałem, podchodząc do niego na szybko, by ucałować jego słodziutkie, chociaż trochę poranione usteczka.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz