Jak na moje, Mikleo za bardzo się mną przejmował, i za bardzo martwił się tą rozłąką. Owszem, wolałbym, byśmy ten czas spędzili razem, ja byłem uzależniony od niego, on był uzależniony ode mnie, ale też uważałem, że dobrze mu to zrobi. Tu będzie otoczony istotami bardziej podobnymi do niego, a więc dobrze się tu będzie czuć. Uspokoi się, znajdzie może jakąś równowagę, a później pewnie nawet nie będzie chciał wracać. Też może dzięki temu troszkę mniej będzie ode mnie uzależniony. Może nawet się ze mnie wyleczy. To... rozwiązałoby wiele problemów, tak właściwie. Zobaczymy, co to z tego wyjdzie.
- Odprowadzę cię do Misaki i dopiero wtedy wyruszę – stwierdziłem, nie chcąc go puszczać samego. Co prawda, to miasto dalej jest bezpieczniejsze od tego, w którym my aktualnie mieszkamy, no ale nigdy nic nie wiadomo.
- I znów będziesz musiał wychodzić poza miasto, by móc użyć skrzydeł. Trochę czasu stracisz – odpowiedział, jak zwykle się martwiąc.
- Stracę, ale tylko minuty, które później szybko nadrobię. Chodźmy, nie ma mowy, że cię teraz puszczę samego – stwierdziłem, chwytając jego lodowatą dłoń i prowadząc go z powrotem do miasta. Szczerze, to nie podobało mi się to całe mieszkanie w mieście. I ciasno, i ludzi dużo, i głośno, niejednokrotnie ulice i śmierdzą, i są brudne... może i mieszkając na uboczu, na przedmieściach, masz wszędzie daleko, ale za to masz spokój, ciszę i porządek, a tych rzeczy za nic bym nie wymienił. Skoro jednak moja córka chce mieszkać w mieście, to jej sprawa. Dobrze, że kiedy Miki szukał nam domu, zdecydował się na taki na uboczu. I dla mnie to wygodne, i dla ludzi bezpieczniejsze. - Dlaczego Misaki nie zaprosiła Merlina na święta. Nie mieszka przecież aż tak daleko – zacząłem nagle, dopiero teraz sobie z tego zdając sprawę. Nic nie mówiła ostatnio, że z Merlinem się pokłóciła. Merlin też nic nie mówił, ale on w ogóle nic nie mówił, poza tym, że przez nas jest, jaki jest, z czym się nie zgadzałem. Mieliśmy na to wpływ, owszem, ale on także kierował swoim życiem.
- Może zaprosiła, ale albo nie odpowiedział, albo nie chciał. Widziałeś, co nim teraz kieruje – Miki westchnął ciężko, ewidentnie zmartwiony, ale nie do końca potrafiłem stwierdzić, czym bardziej. Tą rozłąką, Merlinem, czy jeszcze czymś innym?
- Widziałem. I wiem, że uda ci się to rozjaśnić – uspokoiłem go, całując w policzek. - Nie przejmuj się tak tą rozłąką. Nim się obejrzysz, a będzie Nowy Rok i wrócę zarówno po ciebie, jak i dzieciaki – dodałem, ściskając jego dłoń w geście otuchy.
- Tak, jednak... ten Nowy Rok chciałbym spędzić z tobą – wyznał, zerkając na mnie niepewnie.
- Niepotrzebnie. Dla mnie to tylko kolejne, ludzkie święto, które jakoś bardzo mnie nie obchodzi. No bo, co tu świętować? Będziemy żyć wiecznie, więc dla nas te lata nie są tak ważne, jak dla ludzi. Dla mnie ważny jest każdy dzień, w którym jesteśmy razem, nic innego się dla mnie nie liczy – odpowiedziałem, całując go w skroń. - A tobie te dni z dzieciakami, i Lailah dobrze zrobią. I jeszcze przy okazji pomożesz Merlinowi. Może popatrz na to, jak na swoją anielską misję, jakieś powołanie, może będzie ci wtedy łatwiej – zasugerowałem, uśmiechając się łagodnie, chcąc go podnieść na duchu, doskonale czując, że potrzebuje czegoś takiego.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz