Dni powoli mijały, i z tego, co czułem, Mikleo też czuł się lepiej. Czułem to dzięki naszej więzi oraz paktowi, z którego to bardzo cieszyłem się, że zawiązaliśmy. Rozmawiałem z nim od czasu do czasu, przynajmniej ten raz dziennie, bym wiedział, co się tam dzieje, i z tego co rozumiałem, Merlin powoli się otwierał. Przyszedł w końcu Nowy Rok, kiedy to miałem odebrać i dzieci, i męża i zastanawiałem się, czy te kilka dni wystarczą naszemu synowi. I jednocześnie odrobinkę obawiałem się przybycia tam, bo w końcu co, jeżeli moja obecność wszystko popsuje? Umawiałem się jednak z Mikim na to, że w Nowy Rok po niego przylecę, no i lecieć muszę. Zresztą, wyznał mi, że za mną tęskni, i ja za nim tęskniłem, i tak strasznie chciałem go już zobaczyć, dotknąć, przytulić...
- Lecę po pana i bliźniaki. Wrócę najszybciej, jak tylko mogę – wyjaśniłem zwierzakom, dokładając do ognia specjalnie dla Banshee. Myślałem, że na dniach się ociepli, ale oczywiście moje przewidywania się nie sprawdziły. A to niedobrze. Martwiłem się o nią, zwłaszcza, że wkrótce będzie potrzebować posiłku, a przecież jej nie zabiorę w takim stanie na polowanie. Posiłku też jej do domu nie przyniosę, Miki chyba by mi zwariował tutaj i w jakąś histerię wpadł, a już na pewno nie byłby zadowolony. I wcale bym mu się nie dziwił, też jakoś nie mam wielkiej ochoty przynosić do domu ludzkie mięso. I śmierdzi, i ciężko krew później będzie zmyć... nie mam pojęcia, co zrobię. Jeszcze nic na to nie wymyśliłem, ale będę się zastanawiać nad tym później. Na razie to jeszcze nie problem. - Pilnujcie się i bądźcie grzeczne, dobrze? - dodałem, gładząc i jedną, i drugą po łebku.
Dotarcie do dawnego miejsca zamieszkania aż tak długo mi nie zajął, i byłbym nawet szybciej gdyby nie to, że im bliżej domu byłem, tym bardziej spowalniałem, zwyczajnie się obawiając mojego pobytu tam. Bałem się, że wszystko popsuje moja aura. Wylądowałem poza miastem, by mnie nikt nie zauważył, z ciężarem na sercu. Nieważne, ile razu tu się znajdę, za każdym razem czuję się tak bardzo nie na miejscu, jakby nie powinno mnie tu być.
~ Mikleo? Jesteś u Merlina czy u Misaki? - zapytałem go, nie do końca wiedząc, gdzie powinienem się kierować.
~ Jestem u Merlina, robimy obiad. Jesteś już? Chodź, wpadnij do nas – zachęcił mnie, ale jakoś tak nie czułem, by był to dobry pomysł.
~ Nie wiem, czy to dobry pomysł. Skoro już czuje się lepiej, i się otwiera przed tobą, no to lepiej, bym tego nie psuł – odpowiedziałem niepewnie, tak do końca nie chcąc im przeszkadzać.
~Wydaje mi się, że Merlin też będzie cię chciał zobaczyć. Czekamy na ciebie. Ja czekam – usłyszałem, no i co ja miałem zrobić?
Musiałem więc ruszyć do rezydencji Merlina, chociaż troszkę to tak niepewnie uczyniłem. Nie wiem, czy Merlin chciał mnie zobaczyć po tym, jak omal nie obiłem mu twarzy. I na pewno bym to uczynił, jeżeli jeszcze raz odezwałby się w ten sposób do mamy. Ją to jednak musi szanować. Stanąłem przed drzwiami i zapukałem do nich, czekając aż ktoś mi otworzy, obawiając się tego spotkania i jednocześnie chcąc już zobaczyć mojego męża po tak długiej rozłące.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz