niedziela, 12 lipca 2020

Od Soreya CD Mikleo

Kiwnąłem delikatnie głową na słowa moich towarzyszy. Sam chciałem coś takiego zaproponować, ale nie byłem pewien, czy Serafiny podzielają moje zdanie. Poza tym, nie tylko wierzchowcem musieliśmy się z nim podzielić, ale i prowiantem. Nie miałem pojęcia, jak daleko znajduje się jego dom, więc trochę jedzenia na podróż na pewno mu się przyda. Gdybym mógł, oddałbym mu nawet część swoich pieniędzy, bo jemu, rzecz jasna, bardziej by się one przydały jemu niż mnie. Z przyczyn oczywistych nie brałem ze sobą żadnej gotówki, więc mogłem jedynie podzielić się z tym, co mam… chociaż teoretycznie, to też nie było moje, ale Alishi. Miałem nadzieję, że nie będzie miała mi tego za złe.
Podszedłem do starszego mężczyzny i położyłem mu dłoń na ramieniu, chcąc tym samym zwrócić jego uwagę na siebie. Wyglądał na tak bezbronnego i zagubionego, że w życiu nie pomyślałbym, że był prowodyrem tylu wojen i że zabił mojego przyjaciela. Moje uczucia względem niego były naprawdę pomieszane. Jak dobrze, że prawdopodobnie już więcej się nie spotkamy.
- Niedaleko zostawiłem konie, mogę ci jednego z nich dać, byś mógł wrócić do domu – powiedziałem cicho, zdejmując dłoń z jego ramienia, kiedy w końcu jego zdezorientowany wzrok spoczął na mnie.
Mężczyzna pokiwał głową i podziękował mi. W odpowiedzi jedynie uśmiechnąłem się do niego lekko, nadal nie będąc pewnym, jak powinienem się odnośnie niego zachowywać.
Droga powrotna zajęła nam znacznie dłużej, niż ją sobie zapamiętałem, a to wszystko głównie przez, jak się później dowiedziałem, Heldalfa. Wielokrotnie musiałem mu pomagać i przytrzymywać go, by przypadkiem nie zsunął się w dół. Nie miałem mu tego za złe, miał już swoje lata, w dodatku na pewno nadal był osłabiony. Pewnie i ja w jego wieku zachowałbym się równie nieporadnie, co on.
W końcu dotarliśmy na miejsce. Konie bardzo ucieszyły się na nasz widok i zadrżały radośnie, kiedy się zbliżyliśmy. Ten wierzchowiec, na którym przebyłem całą drogę tutaj, podszedł do mnie i wyraźnie domagał się pieszczot. Uśmiechnąłem się pod nosem i zacząłem lekko gładzić jego łeb.
Podarowałem starszemu mężczyźnie jednego z koni oraz znacznie większą część mojego prowiantu. Jego czekała znacznie dłuższa podróż, ja także byłem młodszy i lepiej zniosę mniejsze porcje przez dwa, trzy dni. Widziałem w oczach Mikleo oburzenie, ale zignorowałem je, przecież czuję się już świetnie.
- Więc i my możemy wracać – powiedziałem wesoło, obserwując oddalającego się starszego mężczyznę. Odwróciłem się do moich towarzyszy i zauważyłem, że Zaveid intensywnie mi się przypatruje. To było bardzo peszące. – Czemu się tak na mnie patrzysz?
- Próbuję się przyzwyczaić do twojego nowego wyglądu – odparł niewinnie, mrużąc oczy, jakby na potwierdzenie swoich słów.
Zmarszczyłem brwi. O co mu chodziło, jaki nowy wygląd, co było ze mną nie tak? Nie, może mnie wkręca, przecież to Zaveid, on jest w stanie to zrobić. To przekonanie minęło w chwili, w której spojrzałem na Mikleo, który się uśmiechał. Gdyby to była głupia wkrętka, pewnie byłby zirytowany, albo nie ukazywał żadnych uczuć. Zaveid musiał mieć rację, i to mnie najbardziej przerażało. Zacząłem macać swoją twarz, szukając jakichś deformacji, ale wszystko wydawało się być na swoim miejscu.
- Nie wiesz? Mikleo ci nie mówił? – Zaved wydawał się być rozbawiony moją niewiedzą, co za okrutnik.
- Miki, o czym on mówi? Co jest ze mną nie tak? – zwróciłem się do przyjaciela, lekko spanikowany. Nie wiedziałem, o co im chodzi i nie miałem możliwości tego sprawdzić.
- Ależ wszystko jest z tobą tak – przyjaciel sprzedał mi pstryczka w nos i uśmiechnął się do mnie niewinnie. – Przekonasz się sam na własne oczy, jak wrócimy do zamku.
- Racja, tak się zmieniłeś, że trudno nam to ubrać w słowa – powiedziała Edna, złośliwie się uśmiechając. Spojrzałem błagalnie w stronę Lailah, ona jedyna jest dorosła i na pewno nie trzyma z tymi złośnikami.
- Mówiłam wcześniej, że istnieje cień szansy, że takie obciążenie wpłynie na twoje ciało. Na szczęście tylko w twoim wyglądzie – wytłumaczyła mi spokojnie kobieta, uśmiechając się do mnie łagodnie.
- Ale co? – spytałem głosem zagubionego dziecka.
- Przekonasz się sam, myślę że nie będziesz niezadowolony – odparła zdawkowo, wyraźnie rozbawiona moją niewiedzą.
Próbowałem coś jeszcze z nich wyciągnąć, ale wszyscy zgodnie, oprócz mnie, stwierdzili, że czas wracać. Byłem na nich wszystkich obrażony, bezwstydnie sobie ze mnie żartowali. Rozumiałem Ednę i Zaveida, to są dwa złośniki. Nawet rozumiałem Mikleo, on też lubił robić mi na złość. Ale Lailah? Oni wszyscy zmówili się przeciwko mnie i to było okropne. Wsiadłem na konia i po chwili poczułem, jak Mikleo zajmuje miejsce za mną i obejmuje mnie w pasie. Nie odezwę się do nich przez całą podróż, a nawet i dłużej. Oni wszyscy są okrutni.

<Mikleo? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz