sobota, 25 lipca 2020

Od Soreya CD Mikleo

Delikatnie dotykałem chłodnej szyby, a moje serce biło szybko i nierówno. Coś uderzyło w szybę, byłem tego pewien. Pomyślałem, że to jedynie biedny ptak uderzył w okno, ale nie dostrzegłem, aby na parapecie czy też na ziemi leżało pierzaste ciałko. Więc może to nie był ptak, a coś innego…? Obecność, którą wyczuwałem wczoraj, nie zniknęła. Jeżeli to nie tylko głupi wymysł mojego umysłu, ktoś ze mną jest. A jeżeli wierzyć księżniczce, ten ktoś to Serafin.
Westchnąłem cicho, opierając czoło o zimną szybę. Sen, który miałem, był dziwny… a może powinienem nazwać to wspomnieniem? Wspomnieniem z dzieciństwa, tak mi się wydaje. Wspinałem się po jakichś zniszczonych blokach, chcąc dostać się do jakiegoś trudno dostępnego miejsca, ale źle postawiłem stopę i spadłem. Przez to miałem nieźle zdartą skórę na przedramionach i rozwalone kolano o ostry kamień, z którego mocno ciekła krew. Na dole czekał na mnie chłopak, który wyglądał na jakieś siedem, może osiem lat, więc pewnie byłem w podobnym wieku. Ten chłopczyk wyglądał niecodziennie – miał duże, lawendowe oczy, które były niezwykle ładne, urocze, jasnoniebieskie włosy z grzywką zakrywającą mu czoło oraz niebieski płaszczyk. Był również blady, co śmiesznie wyglądało, kiedy miał czerwone ze wściekłości policzki. Krzyczał na mnie, że jestem głupi i nieodpowiedzialny, i co ja sobie wyobrażam i że mogłem sobie zrobić krzywdę. Podczas jego monologu siedziałem cicho, z napuszonymi policzkami, niespecjalnie przejęty tym, że mogłem sobie coś zrobić. Bardzo chciałem spróbować dostać się tam raz jeszcze, bez względu na bolące kolano i zdartą skórę na rękach. Sen skończył się na tym, że chłopiec uleczył moje rany, a ja odpowiedziałem mu: Nic mi nie jest, Mikleo, przecież mam ciebie.
- Mikleo… - wyszeptałem, marszcząc brwi. Kim był Mikleo? Na pewno nie człowiekiem, zwykły człowiek nie mógłby uleczyć moich ran ot tak. To ten Serafin wody, o którym mówiła mi Alisha, że znam go od zawsze? Kolorystyka była odpowiednia, chłopiec był cały w niebieskich odcieniach. A może to nie było wspomnienie, a sen? Ot, wytwór mojego umysłu.
Przetarłem jeszcze zaspaną twarz i ruszyłem w stronę łazienki. Musiałem ogarnąć się, zanim przyjdzie Alisha. Należało się jakoś prezentować przed księżniczką, nawet jeżeli ta drwiła sobie ze mnie i chciała wmówić istnienie nieistniejących stworzeń. Po szybkim odświeżeniu i przejrzeniu się w lustrze wyszedłem przebrany w czyste ubrania. Miałem nadzieję, że wkrótce ten bandaż zniknie z mojej głowy. To naprawdę okropne uczucie, niby głupi bandaż, a tak bardzo przeszkadza.
Wróciłem i zauważyłem, że kociak przyjemnie mruczał. Zerknąłem w stronę łóżka, gdzie leżał rozwalony mruczek. Przez moment znów miałem wrażenie, że wcześniej kątem oka widziałem kogoś siedzącego obok kota, ale znów, kiedy tylko spojrzałem prosto w tamtą stronę, nikogo nie było. Przetarłem twarz, naprawdę mając nadzieję, że nie wariuję.
Rozległo się pukanie do drzwi i po chwili do pokoju weszła Alisha z tacą pełną jedzenia. Od razu podszedłem do niej i otworzyłem szerzej drzwi, by mogła wygodnie i bez problemu wejść. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie wdzięcznie, co machinalnie odwzajemniłem. Czy ktoś taki, jak ona, naprawdę mógłby ze mnie drwić i wmawiać mi szaleństwo? Trudno było mi w to uwierzyć.
- Wybacz, że tak późno, od rana jestem bardzo zabiegana – powiedziała przepraszająco, kładąc tacę na stoliku. – Jak się czujesz?
- Ten bandaż mnie denerwuje – przyznałem szczerze, siadając na łóżku, a ona zajęła miejsce obok mnie.
Postanowiłem nie mówić jej o dziwnej, kojącej obecności  oraz postaciach, a raczej postaci, którą widuję kątem oka. Nie wydaje mi się, abym za każdym razem widziałem kogoś innego. Za każdym razem ten ktoś miał jasne, długie włosy i smukłą budowę ciała, to wszystko czego mogłem być pewien. Może powiem jej o tym później, kiedy będę pewien, że wcale ze mnie nie szydzi i że mogę jej ufać.
- Mogę wieczorem sprawdzić, jak zrasta się rana. Jeżeli będzie wszystko dobrze, zmienię ten opatrunek na mniejszy, skoro to cię tak denerwuje – odparła z uśmiechem, na chwilę zerkając na bok. – Mam teraz ogrom pracy, nie mogę poświęcić ci dużo czasu, ale po południu jestem do twojej dyspozycji.
- Nie przejmuj się mną, dam sobie radę – odparłem, lekko się do niej uśmiechając. Nawet trochę cieszyłem się z tej wiadomości. Przynajmniej przez pół dnia nie będę czuł się jak dodatkowy ciężar. – Obowiązki księżniczki nie mogą czekać.
- Niestety – westchnęła ciężko ze wzrokiem utkwionym w oknie. – Mam coś dla ciebie – dodała, nagle się ożywiając. Z zewnętrznej kieszeni swojego płaszcza wyjęła księgę, na której okładce widniały dziwny znak. Wydawał mi się on bardzo znajomy. – To mój egzemplarz, ty miałeś dokładnie taki sam, ale oddałeś go komuś bliskiemu. Pomoże ci zrozumieć kilka rzeczy.
Przyjąłem podarunek i zacząłem go uważnie oglądać. Przejrzałem parę kartek, ale za nic nie mogłem skojarzyć z tego symbolu. Niektóre strony były poświęcone rycinom imponującej świątyni, inne rysunkom człowieka, którego kompletnie nie poznawałem. Zatrzymałem się przy jednej z takich stron i na szybko przeczytałem opis obok tego szkicu. Najwidoczniej był to jeden z pasterzy, i wcale nie miał owiec.
- Komu to oddałem? – spytałem zaciekawiony, zamykając księgę i patrząc na dziewczynę z wyczekiwaniem.
- Pewnemu chłopcu, jego też wkrótce poznasz – powiedziała, ciepło się uśmiechając. Dziewczyna wydawała się bardzo dobrą osobą, ona nie mogła kłamać. – Przypomniałeś coś sobie?
- Nie wiem – odparłem szczerze, wzruszając ramionami. – Nie jestem pewien, czy to tylko sen, czy może wspomnienie.
- Opowiesz mi? – poprosiła, a ja niepewnie pokiwałem głową.
- Byłem dzieckiem, gdzieś się wspinałem, ale spadłem i rozwaliłem kolano, przez co jakiś chłopiec na mnie krzyczał – wzruszyłem ramionami, bardzo spłycając swój sen. Nie widziałem sensu w opowiadaniu jej szczegółów, bo i tak nie byłaby w stanie ich zweryfikować. Ponoć znałem ją od prawie roku, więc nie mogła stwierdzić, czy te paręnaście lat temu faktycznie rozwaliłem kolano, które wyleczył chłopiec imieniem Mikleo.
- Brzmi całkiem realistycznie. To dobrze, z czasem na pewno przypomnisz sobie więcej – uśmiechnęła się do mnie łagodnie, wstając z miękkiego materaca. – Muszę już iść, jeżeli będziesz czegoś potrzebował, poproś służbę. Widzimy się na obiedzie – powiedziała przepraszająco, kierując się w stronę drzwi.
- Powodzenia – życzyłem jej z szerokim uśmiechem na ustach, który natychmiastowo zniknął, kiedy tylko drzwi się za nią zamknęły.
Odetchnąłem ciężko, przeczesując dłonią włosy. Nie ma mowy, abym poprosił służbę o cokolwiek, to jedzenie oraz dzbanek z wodą stojący na stoliku w zupełności mi wystarczą, już i tak jestem wystarczającym ciężarem dla wszystkich. Nie miałem za wielkiej ochoty na jedzenie, dlatego nakarmiłem kota, który był bardzo zainteresowany tacką. Po tym usiadłem w fotelu i poddałem się lekturze.
Czytając księgę nie mogłem uwierzyć, że byłem pasterzem. Tu pasterz był opisany jako ktoś silny, niesamowity i chroniący ludzi przed złem, razem z serafinami, a ja spadam z konia i zapominam, jak mam na imię. Poza tym, w jaki sposób miałbym chronić ludzkość? To wszystko brzmiało jak wyjątkowo piękna legenda, może jednak blondynka sobie ze mnie drwiła?
Nagle usłyszałem, jak drzwi do mojego pokoju otwierają się i zamykają. Uniosłem głowę, spodziewając się zobaczyć Alishę, ale w pokoju nikogo nie było. Albo przynajmniej nikogo nie widziałem. Może to moja wyobraźnia znów płata mi figle. Westchnąłem ciężko i powróciłem do lektury. Już wczoraj próbowałem się dowiedzieć, czy nie ma kogoś ze mną w pokoju i nic z tego nie wyszło. Postanowiłem zgonić to wszystko na zmęczony umysł i na razie się tym nie przejmować.

<Mikleo? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz