Zacząłem przypatrywać się przyjacielowi w poszukiwaniu
ran na jego ciele, które sprawiły, że ten nagle stracił przytomność. Nie rozumiałem
kompletnie nic z tej wizji. Ten młody chłopak z tamtych wspomnień… to był
Mikleo, poza kolorem włosów wyglądał zupełnie jak on, poza tym przyjaciel
potwierdził, że to on. Ale przecież to był ewidentnie człowiek, a Miki był
aniołem, samym Serafinem wody. Znamy się od dzieciństwa, pamiętałbym, gdyby
było inaczej. Czy to w ogóle było możliwe, aby człowiek stał się aniołem? I, co
najważniejsze, co ten gnój mu zrobił, że Mikleo zaczął zwijać się z bólu, po
czym nagle zasłabnął?
Pochłonięty tymi myślami kompletnie zapomniałem o tym,
że tak właściwie znajdujemy się na polu bitwy, a to nie jest najlepsze miejsce
na rozpraszanie się. Zły pan uciekł, pozostawiając przy nas mały legion
helionów. W ostatniej chwili zauważyłem przed sobą jednego z potworów, dzięki czemu
zdążyłem osłonić mojego ukochanego anioła własnym ciałem. To był jedyny sensowny
ruch, jaki mogłem wykonać w tamtej chwili; moja broń leżała za daleko, bym mógł
po nią sięgnąć, o fuzji z innymi serafinami nie wspominając. Przez każdy z takich czynów naraziłbym Mikleo, a tego nie
chciałem.
Poczułem, jak helion zatapia swoje pazury głęboko na
moim przedramieniu. Rana nie była duża, ponieważ stwór szybko został odtrącony
przez kulę ognia, a zaraz po tym ktoś otoczył nas wszystkich tarczą ochronną. Byłem
niezbyt optymistycznie nastawiony do powiększania naszej małej drużyny o dwa dodatkowe
Serafiny, ale finalnie cieszyłem się, że mam ich teraz przy sobie. Poczułem,
jak ciężka, bez wątpienia należąca do Zaveida dłoń znalazła się na moim
ramieniu.
- Mikleo jest ranny? – spytał się Serafin powietrza,
nachylając się nad nieprzytomnym.
- Nie wiem, chyba nie, nic nie zauważyłem… - wymamrotałem,
odgarniając kosmyki z czoła przyjaciela. Brwi miał ściągnięte w grymasie bólu,
co ani trochę mi się nie podobało.
- Więc spokojnie, połóż go na ziemi, obronimy go. Mamy
towarzystwo i, nie ukrywam, potrzebujemy cię.
Westchnąłem cicho, ale posłusznie położyłem bezwładne
ciało przyjaciela na zimnej powierzchni. Rzadko zgadzałem się z Serafinem
powietrza, ale tym razem miał rację. Żeby zapewnić mojemu aniołowi
bezpieczeństwo, należało pozbyć się tych helionów. Lailah i reszta nie dadzą
sobie rady sami, nie z taką ilością. Pocałowałem Mikleo w czoło, a następnie
zdjąłem z siebie płaszcz i dokładnie opatuliłem nim jego drobne ciało. Zaraz po
tym sięgnąłem po broń i podniosłem się do pionu.
Oczyszczenie potworów, które pozostawił nam zły pan,
trochę zajęło nam czasu. Kiedy po tym wszystkim ostatni z serafinów opuścił
moje ciało, poczułem się niewyobrażalnie słabo. Najgorsze w tym wszystkim było
to, że Mikleo nadal był nieprzytomny. Chciałem do niego podejść, ale po
zrobieniu dwóch kroków zachwiałem się i najpewniej zaliczyłbym bliskie
spotkanie z ziemią, gdyby nie silny uchwyt Zaveida.
- Jak się czujesz? – usłyszałem wyraźnie zmartwiony głos
Lailah.
Wziąłem kilka głębokich wdechów i spróbowałem się uspokoić
oraz nabrać sił. Ponownie zacząłem powoli siebie nienawidzić za tą słabość. Powinienem
nadal mieć siłę, nawet pomimo oczyszczenia tak wielkiej ilości potworów.
- Wszystko w porządku – uśmiechnąłem się uspokajająco
do pani jeziora. – Pójdziemy za nim jutro, nie ucieknie nam. Mikleo musi wrócić
do pełni sił – dodałem, patrząc na kierunek, w którym oddalił się władca nieczystości.
Aura zła znacznie osłabła i chociaż byliśmy w stanie ją wyczuć, mogliśmy
oddychać normalnie i nie była aż tak przytłaczająca.
- Ty również. Wyglądasz, jakby cię smoku z gardła
wydarto – usłyszałem uszczypliwy głos Edny. – Poza tym byłoby słabo, gdybyś nam
tutaj padł. Masz świat do uratowania.
- Miło, że się o mnie martwisz – uśmiechnąłem się niej
uroczo, na co jedynie wywróciła oczami.
Podszedłem do leżącego na ziemi przyjaciela, po czym
wziąłem go na ręce. Przynajmniej grymas bólu zniknął z jego twarzy, a zamiast
tego był wreszcie spokojny. Może to przez małą ilość zła dookoła, jednak
oczyszczenie rycerzy na coś się zdało.
Rozbiliśmy obozowisko z dala od pola walki. Lailah
zajęła się oglądaniem Mikleo, ja rozpalałem ognisko i rozkładałem koce, a Edna
i Zaveid ruszyli po konie. Czasem kątem oka zerkałem na odległe pole bitwy:
rycerze wspólnie zaczęli grzebać zmarłych. Wziąłem to za dobry znak, ważne, że
byli w zgodzie. W sumie, to nie ich wina, że walczyli, przeciw sobie, po prostu
wypełniali rozkazy, ale przez to zapomnieli, że walczyli przeciwko własnym rodakom.
Może dzięki oczyszczeniu będą choć przez krótki czas działać wspólnie.
Powiedziałem, że wezmę pierwszą wartę, co
niekoniecznie spodobało się Serafinom. Według nich powinienem odpoczywać najwięcej,
w końcu byłem najbardziej wykończony, ale czułem, że i tak nie zasnę. Lailah
nie stwierdziła żadnych ran u mojego przyjaciela, co jednocześnie mnie uspokoiło
i zaniepokoiło. Skoro nic mu nie było, to dlaczego przez chwilę zwijał się z
bólu?
Dopiero po obiecaniu, że obudzę następnego wartownika,
którym był Zaveid, Serafiny udały się na spoczynek.
Westchnąłem cicho i oparłem się o jeden z głazów, opatulając
się bardziej kocem. Noc zapowiadała się na chłodną, co było dość zaskakujące
jak na tę porę roku. Niby anioły odczuwały temperaturę w inny sposób, niż
ludzie, ale wszyscy byli dokładnie owinięci swoimi kocami, czyli zimno w jakiś sposób
musiało im doskwierać. Przez moment nawet chciałem oddać swój koc ojem
nieprzytomnemu przyjacielowi, ale uznałem, że to co miał, musiało mu
wystarczyć. Nie mogłem również pozwolić, aby się przegrzał.
Krótko przed końcem mojej warty zaobserwowałem ruch ze
strony Mikleo. Spojrzałem na niego z nadzieją, że zaraz się obudzi i tak
faktycznie się stało.
- Mikleo – wyszeptałem z ulgą, przybliżając się do
niego. Położyłem dłonie na jego policzkach i nawiązałem z nim kontakt wzrokowy.
Wyglądał na lekko zagubionego. Czułem również, jak drżał, ale nie byłem pewien,
czy to z powodu niskiej temperatury czy z emocji. – Martwiłem się. Jak się
czujesz?
Chłopak nie odpowiedział mi, a jedynie wtulił się bez
słowa w moje ciało. Westchnąłem cicho i przytuliłem go do siebie, gładząc
delikatnie jego plecy. Powinienem spytać się o tę dziwną wizję, z jakiegoś
powodu została ukazana i mnie, ale czułem, że to nie jest odpowiedni moment.
Porozmawiam z nim później, kiedy będzie po wszystkim, a on będzie znacznie
spokojniejszy. Albo, jeżeli będzie odczuwał taką potrzebę, porozmawiam z nim
nawet teraz.
- Już dobrze, jestem tutaj – wyszeptałem, po czym ucałowałem
go w skroń. Był ewidentnie roztrzęsiony, co mnie nie uspokajało. Na ten moment
najważniejszą dla mnie informacją było, jak się czuje i czy ten potwór nic mu
nie zrobił. Reszta może poczekać.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz