W chwili, w której blondynka powiedziała, że nie
jesteśmy tutaj sami, z początku poczułem ulgę. Czyli nic mi się nie wydawało,
nie oszalałem, ta obecność wcale nie była wytworem mojego umysłu. Jednak zaraz
potem pojawiła się inna myśl; to dziewczyna była szalona. Albo oboje byliśmy
szaleni i dlatego trzymaliśmy się razem.
Blondynka nawet nie starała się ukrywać z tym, że widzi
coś, czego nie mogę dostrzec ja. I rozmawiała z tym czymś bądź kimś bardzo
spokojnie, trochę nie zwracając na mnie uwagi, czy tak zachowują się szaleni
ludzie? Zerknąłem w stronę okna, czyli dokładnie tam, gdzie ona patrzyła, ale nie
potrafiłem niczego dostrzec.
- Ten Serafin… on tam stoi, przy oknie? – spytałem,
zwracając na siebie jej uwagę. Kiedy odpowiedziała mi twierdząco na moje
pytanie, kontynuowałem. – Był ze mną, kiedy się obudziłem?
- Tak, był z tobą przez cały czas – powiedziała z
delikatnym uśmiechem, chyba zadowolona z tego, że interesuję się tym tematem. –
Kiedy poczujesz się lepiej, pomogę ci go dostrzec, tak jak kiedyś ty pomogłeś
mi. O ile będziesz chciał.
Zastanowiłem się nad jej słowami. To wszystko brzmiało
bardzo szalenie, ale blondynka była całkowicie spokojna i to wszystko miało
trochę sensu. Z jej słów wynika, że kiedyś potrafiłem dostrzec te anioły i może
dlatego teraz czułem czyjąś obecność i czasem kątem oka dostrzegałem jakieś
postacie. Ciało pamiętało, umysł niekoniecznie. A może wyjdę na takiego samego
wariata, jak ona.
Pokiwałem niepewnie głową na jej słowa, i tak czuję
się trochę jak szaleniec. Nie wiedziałem, jak miałaby mnie tego nauczyć, ale nie
miałem nic do stracenia… chyba. Mój wzrok powędrował na dłonie blondynki, ale
nie zauważyłem na nich obrączki. Czyli to nie ona jest moją drugą połówką. W
takim razie, gdzie ona jest? A może jej w ogóle nie ma, a ta srebrna obrączka
na moim palcu jest jedynie ozdobą.
Uśmiech na twarzy dziewczyny poszerzył się, a ja po
raz pierwszy poczułem się dobrze. Miałem wrażenie, że jestem dla niej jedynie
ciężarem, dużym dzieckiem, które trzeba niańczyć i nauczyć wszystkiego od nowa.
Chciałem jak najszybciej wszystko sobie przypomnieć, by nie musieć jej
niepotrzebnie obarczać, wyglądała na osobę, której czas był niezwykle cenny.
Dziewczyna postanowiła opowiedzieć mi coś o nas oraz o
niej samej. Dowiedziałem się, że nazywa się Alisha i jest księżniczką, co tylko
bardziej mnie zmartwiło – na pewno miała o wiele ważniejsze sprawy na głowie
niż opiekowanie się mną. Poznałem również historię naszego pierwszego spotkania
oraz kilku faktów o samym sobie. Ponoć uwielbiałem zwiedzać ruiny i właśnie podczas
zwiedzania jednych z nich znalazłem ją oraz pomogłem w wydostaniu się stamtąd, tym
samym ratując jej życie. Chyba musiałem mieć dobre serce, bo nawet przygarnąłem
jakiegoś kota z ulicy, którego nazwałem Lucjusz. Już nawet wiedziałem, dlaczego
straciłem pamięć.
- A co z moimi owcami? – spytałem, kiedy Alisha milczała
wyczekująco.
- Co? – spytała kobieta, patrząc na mnie z
niezrozumieniem. Poczułem się głupio, a może ja coś źle usłyszałem?
- Słyszałem, jak medyk nazwał mnie pasterzem –
wymamrotałem czując, jak na moje policzki wkrada się rumieniec zażenowania.
- Ach, o to chodzi – blondynka zaśmiała się lekko, a
ja tylko poczułem się bardziej zawstydzony. Miałem wrażenie, że walnąłem
głupotę, bo coś źle usłyszałem. – Zgadza się, jesteś pasterzem, ale w zupełnie
innym tego słowa znaczeniu. To wytłumaczę ci później, wszystko w swoim czasie.
Więc nie mam owieczek. Szkoda, chyba chciałbym
przytulić się do takiej słodkiej i puchatej owieczki. Tak wtulić twarz w
miękkie włosy i po prostu zniknąć, przestać być obciążeniem dla wszystkich…
jakie włosy, przecież owca nie ma włosów, skąd to mi się wzięło?
Chciałem jeszcze spytać o parę rzeczy, chociażby o obrączkę
i coś więcej o moim rzekomym anielskim przyjacielu. Chyba przyjacielu,
według niej znam go od zawsze, więc jaka inna więź mogłaby nas łączyć?
Dziewczyna jednak powiedziała, że na dzisiaj wystarczy i powinienem najpierw przyswoić
sobie te wiadomości. Po chwili wyszła mówiąc mi, że zaraz wróci z kolacją dla
mnie. Przy okazji wpuściła do pokoju czatującego pod drzwiami burego kota z
odgryzionym uchem, który natychmiast wskoczył na moje łózko i zaczął się do
mnie łasić.
Przez kilka minut głaskałem kota, który przyjemnie
mruczał i ocierał się o mnie. To było bardzo przyjemne i odprężające, nie podejrzewałem,
że takie zwyczajne głaskanie mruczka tak może uspokoić. Kiedy Lucjusz, jak sobie
po chwili przypomniałem, stwierdził, że jemu już pieszczot wystarczy i rozłożył
się w nogach łóżka, podniosłem się do pionu i powoli skierowałem się w stronę
łazienki, a przynajmniej tak mi się wydawało. Medyk powiedział, bym ograniczał ruchy,
ale przecież nie robię nic złego ani ekstremalnego.
Na moje szczęście okazało się, że za zamkniętymi drzwiami
znajdowała się łazienka, gdzie nawet na szafce czekały na mnie ubrania, które
mogłyby mi posłużyć za piżamę. Znaczy, chyba były one dla mnie… a może najpierw
powinienem się spytać księżniczki, czy one są dla mnie? Chyba tak zrobię, w
końcu ma za chwilę wrócić, a wolałbym się upewnić, by nie robić większego
problemu. Wystarczy, że ja jestem wystarczającym problemem.
Umyłem twarz przyjemnie chłodną wodą, a następnie
przyjrzałem się swojemu odbiciu w lustrze. Ostrożnie obejrzałem bandaż owinięty
wokół mojej głowy, starając się go nie uszkodzić. Przez ten opatrunek wydawała
się nieprzyjemnie ciężka, jakby boląca głowa i swędząca, gojąca się rana to za
mało, o amnezji nie wspominając.
Wróciłem do pokoju i podszedłem do okna, z którego był
widok na ogród. Słońce powoli zachodziło i w pomarańczowym świetle zauważyłem
biegającego po ogrodzie psa. Był sam… ale czy na pewno? Czy zwierzęta dostrzegały
Serafiny? O ile te w ogóle istniały. Ale musiały istnieć, wszystko na to wskazywało;
przekonanie Alishi, zachowanie głupiego szczeniaka, moje przeczucie… Nie
mogliśmy być wszyscy szaleni, prawda?
Wydawało mi się, że kątem oka zauważyłem tę samą
długowłosą postać, co po przebudzeniu, albo przynajmniej tak mi się wydawało.
Od razu odwróciłem głowę w tym kierunku, ale nikogo tam nie było. Nawet się nie
rozczarowałem, ale chyba gdzieś w głębi duszy miałem nadzieję, że jednak kogoś
tam zobaczę.
- Ktoś tu jest? – spytałem cicho wierząc, że coś się
stanie. Cokolwiek, co wskazałoby na to, że to nie jest mój umysł.
Jednak nic się nie stało. Nie oczekiwałem wiele,
chociażby zwykłe poruszenie jakimś przedmiotem. Ale najwidoczniej to tylko
wymysły mojego zmęczonego umysłu, które nasiliły się po słowach blondynki.
Wydawała się naprawdę w to wierzyć, ale kto powiedział, że ona musi mówić
prawdę? Może się po prostu bawić moim kosztem i wcale nie mówić mi prawdy. Może
naprawdę nie byliśmy przyjaciółmi. Już nie wiem, w co wierzyć.
Podszedłem do łóżka i położyłem się na nim ostrożnie, wtulając
się w puchate ciało kociaka. Mruczek zaprzestał dokładnego czyszczenia swojego
futerka i utkwił we mnie swoje bystre, żółte oczy.
- Chyba zaczynam wariować, kociaku. Nie mogę ufać
nawet samemu sobie – wymamrotałem, gładząc przyjemnie miękką sierść. Kot
miauknął na moje słowa, po czym delikatnie otarł się pyszczkiem o mój nos.
Przynajmniej co do niego mogłem być pewien.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz