czwartek, 9 lipca 2020

Od Soreya CD Mikleo

Jeszcze przez chwilę wpatrywałem się w mojego przyjaciela. Mimo, że jeszcze lekko się chwiał, a ciało delikatnie drżało, uparcie stał, a na jego przeraźliwie bladej twarzy malowała się zaciekłość. Wyraźnie chciał wznowić podróż, pomimo swojego jeszcze ewidentnie słabego stanu. Zgadzałem się z nim, należało się pospieszyć i jak najszybciej ruszyć za tym potworem, ale nie za cenę zdrowia Mikleo bądź, co gorsza, życia. Czemu mój anioł musiał być aż tak bardzo uparty i głupi?
Znaczy, pewnie i ja zachowałbym się tak samo na jego miejscu, ale to zupełnie inna sprawa. Byłem pasterzem, moim obowiązkiem było oczyszczenie pana nieszczęście, nie Mikleo. On mi pomagał, nie pozwalał na poddanie się złu, a jego bliskość działała bardzo kojąco na moje zszargane nerwy. Nie musiał jednak walczyć, zwłaszcza, jeżeli aura zła pochodząca od tego potwora tak źle na niego wpływała. Co się dziwić, w końcu stanął oko w oko z własnym mordercą… a przynajmniej tak mi wydawało.
Nadal nie byłem pewien, jak powinienem interpretować tamtą wizję, ale wszystko wskazywało na to, że mój Miki, mój anioł, był kiedyś człowiekiem. Nigdy nie sądziłem, aby możliwe, aby człowiek po śmierci stał się aniołem, i to nie byle jakim, a samym Serafinem. Najwidoczniej bardzo się myliłem.
Westchnąłem ciężko i przeczesałem dłonią włosy. Były już długie na tyle, że sięgały mi do ramion i zaczynały mnie lekko denerwować. Albo będę musiał zacząć je w jakiś sposób związywać, albo będę musiał je skrócić. Lub poprosić kogoś, aby je skrócił. O tym się jeszcze pomyśli, najważniejsze, że w tej chwili nie przeszkadzają mi one podczas walki.
Zerknąłem na Lailah, która wydawała się być równie zaniepokojona stanem Mikleo, jak ja. Ale nie odzywała i nie mówiła, aby chłopak jeszcze odpoczął. Postanowiłem jej w tym zaufać, w końcu to ona monitorowała wczoraj stan mojego przyjaciela i ona znała się najlepiej na tego typu sprawach. Ale jeżeli Mikleo choćby się zachwieje, natychmiast robimy postój. Nie pozwolę, aby nadwyrężał swoje zdrowie i życie.
- Jeśli czujesz się lepiej, możemy ruszać – powiedziałem ostrożnie, przyglądając się mu uważnie. Wyglądał lepiej niż kilka godzin temu, ale widziałem, jak wiele wysiłku wkłada w to, aby utrzymać się na prostych nogach.
- Mną się nie przejmuj, budźmy pozostałych i ruszajmy – burknął, marszcząc gniewnie brwi i krzyżując ręce na piersi. Naprawdę powinien zacząć myśleć o swoim dobru, jeżeli znów gorzej się poczuje, albo, nie daj Boże, zginie, niczego bez niego nie zdziałamy. Poprawka, ja bez niego nie zdziałam. Już teraz rozpraszam się jego nienajlepszym stanem.
- Jeżeli poczujesz się gorzej, robimy postój – odparłem, wzdychając cicho i podnosząc się na równe nogi.
Obudziłem pozostałych słodko śpiących serafinów i rozpoczęliśmy pakowanie. Do wschodu słońca pozostała jeszcze godzina, ale żadne z nas się tym nie przejmowało. Im szybciej ruszymy za władcą nieczystości, tym lepiej, co do tego nikt nie miał żadnych wątpliwości. Kiedy Edna i Zaveid zauważyli, ze Mikleo również wstał, od razu zaczęły się pytania, co się stało oraz jak się czuje. Mikleo ponownie zbywał ich pytania, więc i ja postanowiłem im nic nie mówić. W końcu nie miałem żadnej pewności, a jedynie przypuszczenia. Poza tym uważałem, że to bardzo prywatna sprawa.
Zły pan oddalił się znacznie bardziej, niż na początku przypuszczałem. Kierował się na północ, co nie podobało mi się ani trochę. Im bardziej na północ, tym bardziej zimno było, a nie byliśmy na to przygotowani w żadnym stopniu. Musieliśmy się do niego zbliżyć jak najszybciej.
Miałem nadzieję, że dotrzemy do tego potwora przed zmrokiem, ale tak się nie stało, nawet pomimo jednej, krótkiej przerwy, aby konie choć troszkę zregenerowały siły. Najchętniej nie zatrzymywałbym się na noc, ale nie mieliśmy wyboru. Biedne wierzchowce były zmęczone, a w ciemności była większa szansa na to, że mogłyby złamać nogę.
Po rozłożeniu koców chciałem natychmiast położyć się spać, aby zregenerować siły przed zbliżającym się spotkaniem z władcą nieczystości. Mikleo nie pozwolił mi na to twierdząc, że najpierw muszę coś zjeść. Niechętnie się z nim zgodziłem, zdając sobie sprawę, że nie jadłem cały wczorajszy oraz dzisiejszy dzień. Ostatnie wydarzenia spowodowały, że kompletnie o tym zapomniałem… może i to brzmiało głupio, ale taka była prawda. Nieustający pościg oraz nienajlepszy stan Mikleo sprawiły, że jedzenie czegokolwiek było ostatnim, o czym myślałem, a to było bardzo głupie i nieodpowiedzialne z mojej strony. Jedzenie zapewniało mi siły, nie powinienem o tym zapominać.
- Biorę pierwszą wartę – odparł nagle mój anioł, a ja uniosłem wysoko brwi na jego słowa. Chyba po moim trupie. Obserwowałem go uważnie przez całą podróż, i nie zaobserwowałem żadnych niepokojących sygnałów, ale to nie oznaczało, że już powinien wykańczać swoje ciało. Z nas wszystkich był w najgorszym stanie i powinien na ten moment wypoczywać, by odzyskać siły przed ostateczną walką.
- Nie. Ty, księżniczko, wypoczywasz, ja czuwam – odezwała się Edna, a ja uniosłem delikatnie kąciki ust. Może i mnie nie posłucha, ale ją już tak. – Sorey, obudzę cię za parę godzin.
- Bez problemu – uśmiechnąłem się do niej z wdzięcznością, ignorując pełne oburzenia spojrzenie Mikleo. – Zaveid, tobie przypadną ostatnie godziny, dobrze?
- Możesz na mnie liczyć, mój przyjacielu – odparł serafin powietrza z szerokim uśmiechem, więc i ja mimowolnie uniosłem wyżej kąciki warg. Brakowało mi tej bijącej od niego beztroski.
- Widzisz, mój kochany aniołku, wszyscy są za tym, byś jeszcze wypoczywał – wymruczałem do Mikleo, przytulając się do niego od tyłu i kładąc podbródek na jego ramieniu. Chciałem odrobinkę się z nim podrażnić, aby choć na moment zobaczyć uśmiech na jego zmęczonej twarzy.

<Aniele? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz