Nie wiedziałem, kim był ten chłopak. Nie wiedziałem,
skąd znał on Mikleo i jakim cudem go widział – sam anioł mi mówił, że tylko
ludzie wierzący mogli widzieć Serafiny, a to tylko przemawiało na korzyść
nieznajomego. Poza tym, wszystkie słowa, które wypowiadał, miały sens i to było
w tym wszystkim najgorsze. Chciałem uwierzyć aniołowi, którego tak podziwiałem
i na którym tak mi zależało, ale już raz mnie okłamał. Może to zrobić po raz
kolejny. I jeszcze życie wieczne, za życie zdrajcy. To wszystko bardzo by mnie kusiło, gdyby nie
fakt, że i ten chłopak mógł kłamać. To wszystko to były tylko słowa przeciwko
słowom. I komu powinienem zaufać?
Drżącą ręką chwyciłem za nóż, który wyciągał w moją
stronę nieznany mi chłopak. Kiedy tylko mocniej zacisnąłem palce na rękojeści, usta
czarnowłosego uniosły się w zwycięskim uśmiechu, a Lailah jęknęła cicho ze
zrezygnowaniem. A może z bólu? Nie wiedziałem, co się im stało, dlaczego leżeli
na ziemi, czy on im coś zrobił? Wcześniej Mikleo z trudem wstał z ziemi,
sprawiał wrażenie, jakby to sprawiało mu wiele bólu. Teraz nawet na mnie nie
spojrzał, patrzył gdzieś w bok i sprawiał wrażenie zawstydzonego. A może raczej
załamanego. Już nawet nie próbował mnie przekonywać do swojej racji.
Gdy tylko pewniej trzymałem broń posłałem niepewne
spojrzenie leżącemu na ziemi Serafinowi wody, ale ten nadal omijał mój wzrok.
Miałem nadzieję, że nie pożałuję swojej decyzji. Bez zawahania zaatakowałem
nieznajomego, postanawiając zaufać słowom anioła, nawet jeżeli ten wydawał się
we mnie nie wierzyć.
Wydawało mi się, że kiedy odbiorę broń nieznajomemu,
pokonanie go będzie nieco prostsze. Z początku szło mi całkiem sprawnie,
zaufałem intuicji i pamięci ciała, jeżeli chodziło o walkę. Nie doceniłem
jednak przeciwnika i przeceniłem swoje możliwości. Czarnowłosy był o wiele
silniejszy ode mnie i bardzo szybko to wykorzystał. Po kilkunastu minutach klęczałem
na ziemi, z pokaleczoną twarzą, a chłopak trzymał mnie mocno za włosy;
prawdopodobnie gdyby nie to, leżałbym na ziemi, tak, jak moi towarzysze;
podczas tej walki kątem oka widziałem, jak Serafiny próbują się podnieść, aby
prawdopodobnie mi pomóc, ale zaraz padały, jakby były przygniatane wielkim
ciężarem. Miałem cichą nadzieję, że uciekną podczas kiedy ja będę zajmował
uwagę chłopaka, nie chciałem, aby moje poświęcenie poszło na marne. Czarnowłosy
wolną dłonią otarł krew płynącą z rozwalonego nosa, a następnie przyłożył mi
nóż do gardła i nachylił się nade mną.
- Chciałem być dla ciebie miły, ale nie pozostawiasz
mi wyboru – warknął, mocniej przyciskając mi ostrze do gardła. Poczułem nieprzyjemne
szczypanie i powoli spływającą krew po mojej skórze. – Moglibyśmy się bez problemu
dogadać, czemu musisz być taki problematyczny?
W milczeniu słuchałem jego słów, kątem oka obserwując leżącego
na ziemi Mikleo. Czemu on nie wstaje i nie ucieka? To nie może skończyć się w
ten sposób. Chciałem się mu odwdzięczyć za te wszystkie razy, w których mnie
uratował, ale to mi bardzo marnie wychodzi. Nie dość, że jestem żałosnym
człowiekiem, i do tego słabym.
- Weź mnie zamiast ich – wymamrotałem, przenosząc
wzrok na chłopaka.
- Ciekawa propozycja, ale całkowicie nieopłacalna – odparł
niedbale, delikatnie odsuwając nóż od mojej skóry. – Żadnego pożytku z ciebie
nie mam, w przeciwieństwie do mojego aniołka.
To mój anioł, przeszło mi przez myśl, ale skąd wzięło się nagle
takie przekonanie, nie wiedziałem. Przecież Mikleo był wolną istotą, nie
należącą ani do mnie, ani tym bardziej do niego.
Nagle usłyszałem podniesione głosy, w kierunku których
wszyscy spojrzeliśmy. Przyznam, odczułem ulgę widząc biegnący w naszą stronę
oddział strażników, w przeciwieństwie do czarnowłosego, który przeklął
szpetnie. Podniósł się gwałtownie do góry, puszczając moje włosy i niedokładnie
przesuwając ostrzem po moim gardle. Od razu przycisnąłem dłoń do rany, chcąc choć
trochę zatamować płynącą krew, chociaż nadal czułem, jak wypływa spomiędzy
moich palców. Czarnowłosy uciekł, a za nim ruszyła bodajże czwórka strażników.
Jeden z zatrzymał się i uklęknął, sprawdzając mój stan. Po tym kazał mi poczekać,
a on szybko pobiegnie po medyka. Oczywiście, bo miałbym siłę, aby gdziekolwiek
się ruszyć.
- Sorey… - usłyszałem cichy głos Mikleo i zaraz
poczułem jego palce na ręce, którą trzymałem przy szyi, niepotrzebnie brudząc
swoje nieskazitelne dłonie brzydką czerwienią.
- Zostaw, ubrudzisz się – wymamrotałem, przenosząc
swój wzrok na niego i uśmiechając się do niego blado. Zauważyłem, że wyglądał
trochę lepiej i już mógł bez trudu się poruszać. Czyli to jego obecność tak na
niego działała, należało go trzymać jak najdalej od tego człowieka. Musiałem
tego dopilnować, kiedy już medyk zajmie się tą raną, bo jeszcze znów wpadnie na
jakiś głupi pomysł.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz