Kiwnąłem głową, nie otwierając ust, moje myśli krążyły wokół wojny i Symonne. Nie miałem ochoty nawet się żegnać. Żegnają się ci, którzy wiedzą, że już nigdy nie wrócą, ja nie miałem zamiaru umierać, żadne z nas nie miało. Więc po co się żegnać? Nie miałem pojęcia kolejna zbędna ludzka pierdoła, której nie rozumiem. Niektóre emocje i zachowania są bezsensu, mógłby nie istnieć. Cóż jednak miałem zrobić? Musiałem przecież myśleć o moim małym chłopcu, który odczuwał strach i niepokój. Może gdyby nie głupie rozmowy serafina powietrza chłopiec byłby spokojniejszy, a tak mamy na głowie nawet przestraszone dziecko, tak jakby już miał mało stresu z powodu unoszącej się aury.
Włożyłem płaszcz na ramiona, choć nie czułem zimna, temperatura w tym momencie była mi obojętna. Stres robił swoje, nieprzyjemne pieczenie w gardle, ucisk w żołądku i ból głowy, niech ta wojna się skończy miałem już jej serdecznie dosyć, chociaż tak naprawdę jeszcze się nie zaczęła.
Zamyślony wykonałem „polecenie” przyjaciela, żegnając się z chłopcem i Alishą gotowy do drogi z resztą nie tylko ja każdy z nas był przygotowany i milczący nie było nam do śmiechu, chociaż sam Zaveid cały czas starał się uśmiechać, wprowadzając, chociaż odrobinkę pozytywnej aury. Sorey starał się robić to samo, chociaż oboje czuli się tak samo źle, jak my, czego nie mogli ukryć bez względu na wszystko.
- Będzie dobrze, zobaczysz - Szepnął Sorey, stając obok mnie, gdy podeszliśmy do koni.
- Chyba sam w to już nie wierzysz - Odparłem, przez cały czas zachowując błogi spokój, ukazywanie zdenerwowania nic mi nie da tylko, spokój może nas uratować.
Mój przyjaciel chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak ja słuchać nie chciałem, wsiadając na konia, rzuciłem tylko krótki „ruszajmy” nie chcąc przeciągać i tak nieuniknionego. Sorey westchnął tylko cicho, kręcąc nosem, finalnie wsiadając na konia.
Mogliśmy ruszać niepewni, zmęczeni może wystraszeni, ale razem to dodawało otuchy i odwagi. Sorey miał nas, my mieliśmy jego, wspólnymi siłami powinniśmy sobie poradzić bez względu na to, co przyniesie nam los.
Ruszyliśmy w drogę, w zupełnej ciszy żadne z nas nie miało odwagi się odezwać, nieprzyjemna aura nie pomagała, dołując nas jeszcze bardziej. W tej chwili żadne pozytywne słowo lub zachowanie nie byłoby w stanie zmienić tego, co czuliśmy i choć Zaveid bardzo się starał w jakiś sposób poprawić marne samopoczucia i on w końcu się poddał, nie mając siły na pozytywne emocje w obliczu tak nieprzyjemnej aury.
- Jesteśmy - Usłyszałem głos Lailah, która przetrwała ciszę panującą wśród nas.
Wszyscy zgodnie unieśliśmy głowy do góry, widząc przed sobą pole bitewne, na ziemi leżało już wiele ciał, których z chwili na chwilę przybywało, ludzie walczyli ze sobą, odbierając sobie to, co było dla nich najcenniejsze własne życie a wszystko to zasługa potwora chcącego zniszczyć ten świat.
- Musimy im jakoś pomóc - Sorey zeskoczył z konia co i my zgodnie uczyniliśmy, czekając na jego rozkazy. Co prawda sądziłem, że to i tak nic nie da, wokół unosiło się wiele ciężkiej aury, która wręcz przytłaczała nas, obciążając już i tak biedne ciała. Musieliśmy odnaleźć złego pana, to był nasz priorytet, tylko dzięki temu mogliśmy uratować tych ludzi.
Już kiedyś zdarzyło mi się tłumaczyć przyjacielowi, co musimy uczynić, aby ten świat był lepszy, jeśli nie pokonamy tego człowieka, tej bestia można by powiedzieć, nie będziemy w stanie uratować tych ludzi, wojna to dopiero początek ja to po prostu czuję. Martwi mnie jednak jedna mała sprawa, a co jeśli pasterz też się gdzieś tu pojawia? Nie wiem, czy jesteśmy gotowi na aż tak niebezpiecznego przeciwnika.
W powietrzu unosi się nieprzyjemna aura, która staje się coraz silniejsza, pan nieszczęścia jest tu a dziewczyna wraz z nim, skoro wiedząc o naszym przybyciu niedługo i sami postanowią nas odwiedzić.
Zagryzłem zęby, odwracając się w stronę przyjaciela, dopiero teraz zauważyłem ten dziwny błysk w jego oczach, miałem nieprzyjemne wrażenie, że już to gdzie widziałem, starałem się jednak szybko pozbyć tej myśli, podchodząc do chłopska.
- Wszystko dobrze? Jesteś gotowy na zbliżenie się do złego pana? - Spytałem, kładąc mu dłoń na policzku, bardzo się o niego martwiąc. Już raz poddał się złu miałem tylko nadzieję, że nie wróci tamten Sorey, wolałbym unikać jego alter ego, tak długo, jak się tylko da.
<Sorey? C:>
Włożyłem płaszcz na ramiona, choć nie czułem zimna, temperatura w tym momencie była mi obojętna. Stres robił swoje, nieprzyjemne pieczenie w gardle, ucisk w żołądku i ból głowy, niech ta wojna się skończy miałem już jej serdecznie dosyć, chociaż tak naprawdę jeszcze się nie zaczęła.
Zamyślony wykonałem „polecenie” przyjaciela, żegnając się z chłopcem i Alishą gotowy do drogi z resztą nie tylko ja każdy z nas był przygotowany i milczący nie było nam do śmiechu, chociaż sam Zaveid cały czas starał się uśmiechać, wprowadzając, chociaż odrobinkę pozytywnej aury. Sorey starał się robić to samo, chociaż oboje czuli się tak samo źle, jak my, czego nie mogli ukryć bez względu na wszystko.
- Będzie dobrze, zobaczysz - Szepnął Sorey, stając obok mnie, gdy podeszliśmy do koni.
- Chyba sam w to już nie wierzysz - Odparłem, przez cały czas zachowując błogi spokój, ukazywanie zdenerwowania nic mi nie da tylko, spokój może nas uratować.
Mój przyjaciel chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak ja słuchać nie chciałem, wsiadając na konia, rzuciłem tylko krótki „ruszajmy” nie chcąc przeciągać i tak nieuniknionego. Sorey westchnął tylko cicho, kręcąc nosem, finalnie wsiadając na konia.
Mogliśmy ruszać niepewni, zmęczeni może wystraszeni, ale razem to dodawało otuchy i odwagi. Sorey miał nas, my mieliśmy jego, wspólnymi siłami powinniśmy sobie poradzić bez względu na to, co przyniesie nam los.
Ruszyliśmy w drogę, w zupełnej ciszy żadne z nas nie miało odwagi się odezwać, nieprzyjemna aura nie pomagała, dołując nas jeszcze bardziej. W tej chwili żadne pozytywne słowo lub zachowanie nie byłoby w stanie zmienić tego, co czuliśmy i choć Zaveid bardzo się starał w jakiś sposób poprawić marne samopoczucia i on w końcu się poddał, nie mając siły na pozytywne emocje w obliczu tak nieprzyjemnej aury.
- Jesteśmy - Usłyszałem głos Lailah, która przetrwała ciszę panującą wśród nas.
Wszyscy zgodnie unieśliśmy głowy do góry, widząc przed sobą pole bitewne, na ziemi leżało już wiele ciał, których z chwili na chwilę przybywało, ludzie walczyli ze sobą, odbierając sobie to, co było dla nich najcenniejsze własne życie a wszystko to zasługa potwora chcącego zniszczyć ten świat.
- Musimy im jakoś pomóc - Sorey zeskoczył z konia co i my zgodnie uczyniliśmy, czekając na jego rozkazy. Co prawda sądziłem, że to i tak nic nie da, wokół unosiło się wiele ciężkiej aury, która wręcz przytłaczała nas, obciążając już i tak biedne ciała. Musieliśmy odnaleźć złego pana, to był nasz priorytet, tylko dzięki temu mogliśmy uratować tych ludzi.
Już kiedyś zdarzyło mi się tłumaczyć przyjacielowi, co musimy uczynić, aby ten świat był lepszy, jeśli nie pokonamy tego człowieka, tej bestia można by powiedzieć, nie będziemy w stanie uratować tych ludzi, wojna to dopiero początek ja to po prostu czuję. Martwi mnie jednak jedna mała sprawa, a co jeśli pasterz też się gdzieś tu pojawia? Nie wiem, czy jesteśmy gotowi na aż tak niebezpiecznego przeciwnika.
W powietrzu unosi się nieprzyjemna aura, która staje się coraz silniejsza, pan nieszczęścia jest tu a dziewczyna wraz z nim, skoro wiedząc o naszym przybyciu niedługo i sami postanowią nas odwiedzić.
Zagryzłem zęby, odwracając się w stronę przyjaciela, dopiero teraz zauważyłem ten dziwny błysk w jego oczach, miałem nieprzyjemne wrażenie, że już to gdzie widziałem, starałem się jednak szybko pozbyć tej myśli, podchodząc do chłopska.
- Wszystko dobrze? Jesteś gotowy na zbliżenie się do złego pana? - Spytałem, kładąc mu dłoń na policzku, bardzo się o niego martwiąc. Już raz poddał się złu miałem tylko nadzieję, że nie wróci tamten Sorey, wolałbym unikać jego alter ego, tak długo, jak się tylko da.
<Sorey? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz