poniedziałek, 27 lipca 2020

Od Mikleo CD Soreya

Potrzebowałem kilku sekund, aby doszły do mnie jego słowa, sam przecież powiedziałem, aby przyszedł, gdy poczuje taką potrzebę, nie rozumiem, więc za co mnie przeprasza, nic złego nie uczynił resztą i tak pewnie sam powoli wybudzałbym się ze snu, to najodpowiedniejsza pora na rozpoczęcie nowego dnia dla mnie nie dla niego on powinien jeszcze trochę pospać, aby zregenerować siły, poza tym wygląda marnie i wypadałoby to zmienić.
- Nic się przecież nie stało i tak niedługo sam bym wstał - Przyznałem, machając na to wszystko ręką. - Jeśli chcesz, możesz położyć się tutaj, będę przy tobie, gdy będziesz spał - Dodałem, nie mając nic przeciwko, nie będę już spał, a więc całe łóżko należało do niego. Nie będę kładł się obok, może to źle odebrać.
- Nie chciałbym sprawiać kłopotu - Podrapał się po głowie, uciekając gdzieś wzrokiem w bok, całkowicie go rozumiałem, nie znał mnie, a przynajmniej nie pamiętał tego, co dla mnie było czymś bolesnym, starałem się jednak ładnie uśmiechać się i nie pokazać tego po sobie. Nie mogłem, któryś z nas musiał być teraz silny.
- Nie sprawisz, często spaliśmy razem, gdy miałeś koszmary, tym razem tylko cię popilnuję, nie będę już kładł się spać - Odparłem, spokojnie poprawiając jego grzywkę, tym samy przykuwając jego uwagę, chłopak bez słowa chwycił moją dłoń, przyglądając się obrączce, którą miałem na palcu, cóż jeszcze mu nie powiedziałem, na to też przyjdzie pora. Postanowiłem zabrać dłoń, aby oderwać jego myśli od mojej obrączki. - Połóż się - Dodałem, wstając z łóżka, przecierając dłonią twarz.
- Chciałbym tak jak ty nie bać się niczego - Sorey kładąc się do łóżka, zwrócił moją uwagę swoimi słowami, uśmiechnąłem się do niego delikatnie, odwracając wzrok w stronę okna, do którego w końcu podszedłem.
- Boje się tak jak ty, nie jestem z kamienia, czuję, choć nie okazuje uczuć. Mam wielu wrogów, nie jedna istota na tym świecie pragnie mnie zabić, ale to nic przywykłem do tego - Przyznałem, wpatrując się w niebo, które wyglądało naprawdę cudownie.
- Nawet anioł czasem się boi - Usłyszałem może i nawet delikatnie rozbawiony głos chłopaka leżącego w moim łóżku, sam łagodnie uśmiechając się, podszedłem do niego, siadając na krańcu łóżka, aby palcami rozczesać swoje włosy, grzebień znajdował się w drugim pokoju, a mi bardzo mnie chciało się po niego iść.
- Tak, nawet anioły - Przyznałem, zamykając już buzie, aby dać spokojnie odpocząć chłopakowi, może, teraz gdy byłem przy nim, koszmary odejdą, a on spokojnie wypocznie, miejmy taką nadzieję.

Sorey obudził się wczesnym rankiem, wyglądał znacznie lepiej niż w chwili, w której to do mnie przyszedł, wyspany i zdecydowanie z lepszych humorem zjadł śniadanie, które mu przyniosłem, będą gotowym na spotkanie z Yukim. Przyznam, troszeczkę się martwiłem tym spotkaniem, w końcu nie miałem pewności, jak Sorey zareaguje na małego chłopca, miałem tylko nadzieję, że wszystko będzie, tak jak być powinno.
- Sorey to Yuki mały serafin wody, a to Codi - Przedstawiłem mu chłopca i psa, powoli zaznajamiając go ze wszystkim, nie za szybko to źle by na niego wpłynęło. Miałem nawet okazje poznać go z Lailah, kobieta przedstawiła się chłopakowi, opowiadając jak się poznali, przekazując mi pewną ważną wiadomość.
- Od nadchodzi - Tyle wystarczyło, aby moje ciało na chwilę skamieniało, musiał dowiedzieć się o złym stanie Soreya, bez niego nie miałem dużych szans na wygranie z pasterzem, muszę jednak jakoś sobie poradzić, nie mieszając w to przyjaciela, on sam powoli dowiaduje się kim jest, jak więc mógłby mi pomóc? Nie mógłby i dobrze o tym wiem. Ja sam do końca miałem nadzieje, że nigdy się nie zjawi, a jednak głupie ruiny przygotowały mnie na najgorszą śmierć czasem lepiej nie wiedzieć.
- Kto nadchodzi? - Sorey słyszący słowa Lailah podszedł do mnie, zadając mi pytanie, na które powinienem odpowiedzieć zgodnie z prawdą, ja jednak wolałem obejść ten temat tak, aby niczego się nie dowiedział.
- Słucham? A to, nikt specjalny nie przejmuj się, to nic, w co musiałbyś się mieszać - Zapewniłem, na chwilę skupiając się na małym chłopcu, przy którym kucnąłem. - Odwiedzę cię wieczorem i opowiem ci bajkę co ty na to? - Spytałem, na co chłopiec bardzo się ucieszył, w rzeczywistości nie chciałem opowiadać mu bajki, tylko porozmawiać musiał być gotowy na wszystko, gdyby jednak pasterz przybył.
- Dobrze a teraz idź się pobawić, Codi chyba potrzebuje uwagi - Yuki uśmiechając się radośnie, pobiegł do pieska, z którym zaczął się bawić, zapominając o całym bożym świecie i to mnie cieszyło, to małe dziecko powinno korzystać z dziecięcych lat, zapominając o wszelakich problemach dotyczących dorosłych.
- Mikleo, dlaczego mam wrażenie, że nie mówisz mi całej prawdy? - Gdy Yuki poszedł się bawić, Sorey postanowił podpytać. Licząc, że odpowiem mu na to pytanie.
- Ty zawsze miałeś dziwne wrażenia, z czasem przyzwyczaisz się do swoich dziwnych przeczuć i przestaniesz zwracać na nie uwagę. Muszę iść na chwilę do miasta, za niedługo wrócę, a ty odpocznij sobie lub pozwiedzaj ogród, jest naprawdę piękny - Szybko zmieniłem temat, aby już mnie nie męczył, poza tym musiałem, jak wcześniej powiedziałem iść do miasta, aby upewnić się, że pasterz jeszcze nie nadszedł, to najgorszy moment by sobie wybrał, ale kto powiedział, że przyjdzie, gdy ja będę tego chciał? Nikt, właśnie dlatego muszę być gotowy. Plusem utraty pamięci przez Soreya jest to, że nie wyruszy na poszukiwania, bo nie pamięta o pasterzu, może tym samym ocalić swoje życie, a to zawsze było dla mnie ważniejsze nawet od własnego życia.

<Sorey? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz