środa, 15 lipca 2020

Od Soreya CD Mikleo

Zmarszczyłem brwi na jego słowa i kiedy tylko dotarł do mnie ich sens, napuszyłem oburzony policzki. Oczywiście doskonale wiedziałem, co chce osiągnąć tą złośliwą uwagą, więc chciałem dać się wciągnąć w tę głupią zabawę. Każda taka beztroska wspólna chwila była dla mnie niezwykle ważna i pozwala mi choć na moment zapomnieć o problemach i obowiązkach, które mnie dręczą.
- Zgodzę z tobą tylko wtedy, kiedy przyznasz, że jesteś małym, uroczym aniołem – wymruczałem z niewinnym uśmieszkiem na ustach i odwróciłem się w jego stronę. Sprawiłem, że chłopak opadł plecami na miękką trawę i nachyliłem się nad nim, z przyjemnością obserwując, jak jego policzki pokrywa cudowny róż.
- Nie jestem ani mały, ani uroczy. Jestem jedynie troszkę niższy od ciebie i po prostu… delikatniej zbudowany – wyburczał, marszcząc gniewnie brwi. Wcale nie wyglądał na obrażonego, a jedynie na bardziej słodkiego.
- Czyli jesteś mały i uroczy – skwitowałem, szczerząc się do niego.
- Chyba w twoich snach – bąknął, pokazując mi język.
- W nich jesteś jeszcze nagi – wyszeptałem mu wprost do ucha, by następnie delikatnie ucałować jego szyję.
Chłopak prychnął cicho, ale uniósł kąciki ust i zarumienił się bardziej. Cmoknąłem go w czubek nosa i położyłem się na ziemi obok niego, przymykając oczy. Tutaj nie mogłem sobie pozwolić na bardzo dużo, w końcu tu każdy może przyjść i zastać w niezręcznej sytuacji, jak na przykład Zaveid. Jeśli ten idiota znów naopowiada naszemu chłopcu jakichś głupot przysięgam, że coś mu zrobię.
Zacząłem powoli planować resztę dnia. Najchętniej przeleżałbym cały dzień w łóżku, wtulony w przyjemnie ciepłe ciało mojego przyjaciela, albo na robieniu innych, bardziej intymnych rzeczy.
 Tego także pragnął Mikleo, który wcześniej dał mi o tym znać. Nie dziwiłem mu się, też tego pragnąłem. W końcu mamy dla siebie cały dzisiejszy i jutrzejszy dzień, a później wyruszam z samego rana. Nie mogłem jednak całkowicie poddać się lenistwu, musiałem uczyć się języka, od tego nie mogłem robić sobie przerw. Może poproszę mojego anioła o małą pomoc w nauce? To też liczy się jako wspólne spędzanie czasu.
Poczułem, jak przyjaciel kładzie głowę na moim torsie i obejmuje jedną ręką w pasie. Nadal nie otwierając oczu, przytuliłem się do niego i wtuliłem nos w jego włosy, może lekko przy tym niszcząc jego warkocz, jednak żadne z nas się tym za bardzo nie przejęło. Spędziliśmy w tej pozycji przynajmniej kilkanaście minut, nic nie mówiąc i jedynie ciesząc się własnym towarzystwem. Przerwało nam dopiero głośne burczenie, które dobiegało z mojego brzucha. Najwidoczniej moje ciało domagało się jedzenia, co tylko wywołało u mnie poczucie zażenowania i nieprzyjemne ciepło na policzkach. Aż się bałem, jak dziwnie musiałem wyglądać z czerwonymi polikami i tymi okropnymi blond włosami.
- Chodźmy na śniadanie, mój głodny dzieciaku – odparł rozbawiony Mikleo, wyswobadzając się z mojego uścisku.
- Nie jestem dzieciakiem – burknąłem w odpowiedzi, mimo wszystko podnosząc się do pionu.
– Może przyniosę nam śniadanie do pokoju? – zaproponował chłopak podczas drogi do zamku.
- Jeśli tylko tego chcesz – uśmiechnąłem się do niego promiennie, a mój anioł odwzajemnił gest. To też było całkiem dobre myślenie, nie musielibyśmy być atakowani złośliwymi docinkami Edny i Zaveida oraz spędzilibyśmy więcej czasu tylko razem.
Rozdzieliliśmy się i ja skierowałem się do naszego pokoju. Od razu po wejściu zauważyłem, że rozwalony na naszym łóżku leżał Lucjusz. Uśmiechnąłem się do niego i usiadłem obok kociaka, zaczynając go głaskać. Odkąd wróciłem do zamku, to małe stworzonko nie było chętne na dłuższe opuszczenie mnie. Owszem, czasem znikał, ale to tylko na chwilę. Wczorajszy dzień spędził cały dzień ze mną, nawet te kilka godzin, które spędziłem u Lailah i gdzie był pies. Kot zdecydowanie za nim nie przepadał, a kiedy Codi zbliżał się do niego zaciekawiony, ten na niego syczał. To była bardzo zabawna sytuacja, już całkiem sporych rozmiarów psiak ucieka przed drobnym kotkiem.
Wkrótce mój aniołek wrócił wraz z tacą i musiałem opuścić mruczącego Lucjusza. Usiadłem przy stoliku,  nie przestając się uśmiechać w stronę chłopaka.
- Nie – odezwałem się nagle zauważając, jak mój przyjaciel chciał usiąść na krześle naprzeciwko mnie. Wywołało to u niego lekką dezorientację. – Chodź do mnie – naprostowałem szybko, uśmiechając się do niego niewinnie i wyciągając ręce w jego stronę.
Chłopak prychnął cicho, ale finalnie spełnił moją prośbę. Kiedy tylko usiadł na moich kolanach, przytuliłem się do niego i ucałowałem jego kark. Te dwa lub trzy dni bez niego będą dziwnym i nieprzyjemnym doświadczeniem biorąc pod uwagę to, że byłem bardzo przyzwyczajony do jego obecności podczas podróży. Poza tym, czułem się również niepewnie zostawiając go samego. A co, jeżeli pasterz postanowi zaatakować akurat wtedy, kiedy mnie przy nim nie będzie? Gdyby to była dłuższa podróż, na pewno bym się nie zgodził. Przez dwa, trzy dni nic nie powinno się stać, w końcu są w zamku, dobrze pilnowanym.
- Jedz, w końcu po coś to śniadanie przyniosłem – usłyszałem lekko zniecierpliwiony głos Mikleo.
- Nie bój się, zjem – uśmiechnąłem się lekko, po czym cmoknąłem go w policzek. Poprawiłem nieco przyjaciela siedzącego na moich kolanach tak, abym mógł w miarę wygodnie sięgnąć po jedzenie i całkowicie niechcący przesunąłem dłonią po jego udzie, na co jego ciało zareagowało przyjemnym drżeniem. Nikt nie zabroni mi lekkiego drażnienia się z nim, w końcu nie robię nic złego. – Czy po oczyszczeniu Heldalfa twoje koszmary ustały? – spytałem, nim wziąłem jeden z tostów do ust. Pamiętałem, jak chłopak obiecał mi, że opowie mi o swoim człowieczym życiu. Nie chciałem jednak go do niczego zmuszać, jeżeli będzie chciał powie mi o wszystkim. Najważniejsze w tym momencie, i w sumie zawsze, było jego zdrowie.

<Mikleo? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz