Zmarszczyłem brwi na jego słowa i kiedy tylko dotarł
do mnie ich sens, napuszyłem oburzony policzki. Oczywiście doskonale wiedziałem,
co chce osiągnąć tą złośliwą uwagą, więc chciałem dać się wciągnąć w tę głupią
zabawę. Każda taka beztroska wspólna chwila była dla mnie niezwykle ważna i pozwala
mi choć na moment zapomnieć o problemach i obowiązkach, które mnie dręczą.
- Zgodzę z tobą tylko wtedy, kiedy przyznasz, że
jesteś małym, uroczym aniołem – wymruczałem z niewinnym uśmieszkiem na ustach i
odwróciłem się w jego stronę. Sprawiłem, że chłopak opadł plecami na miękką
trawę i nachyliłem się nad nim, z przyjemnością obserwując, jak jego policzki
pokrywa cudowny róż.
- Nie jestem ani mały, ani uroczy. Jestem jedynie
troszkę niższy od ciebie i po prostu… delikatniej zbudowany – wyburczał,
marszcząc gniewnie brwi. Wcale nie wyglądał na obrażonego, a jedynie na
bardziej słodkiego.
- Czyli jesteś mały i uroczy – skwitowałem, szczerząc
się do niego.
- Chyba w twoich snach – bąknął, pokazując mi język.
- W nich jesteś jeszcze nagi – wyszeptałem mu wprost
do ucha, by następnie delikatnie ucałować jego szyję.
Chłopak prychnął cicho, ale uniósł kąciki ust i
zarumienił się bardziej. Cmoknąłem go w czubek nosa i położyłem się na ziemi
obok niego, przymykając oczy. Tutaj nie mogłem sobie pozwolić na bardzo dużo, w
końcu tu każdy może przyjść i zastać w niezręcznej sytuacji, jak na przykład Zaveid.
Jeśli ten idiota znów naopowiada naszemu chłopcu jakichś głupot przysięgam, że
coś mu zrobię.
Zacząłem powoli planować resztę dnia. Najchętniej przeleżałbym
cały dzień w łóżku, wtulony w przyjemnie ciepłe ciało mojego przyjaciela, albo
na robieniu innych, bardziej intymnych rzeczy.
Tego także pragnął
Mikleo, który wcześniej dał mi o tym znać. Nie dziwiłem mu się, też tego
pragnąłem. W końcu mamy dla siebie cały dzisiejszy i jutrzejszy dzień, a później
wyruszam z samego rana. Nie mogłem jednak całkowicie poddać się lenistwu, musiałem
uczyć się języka, od tego nie mogłem robić sobie przerw. Może poproszę mojego
anioła o małą pomoc w nauce? To też liczy się jako wspólne spędzanie czasu.
Poczułem, jak przyjaciel kładzie głowę na moim torsie
i obejmuje jedną ręką w pasie. Nadal nie otwierając oczu, przytuliłem się do
niego i wtuliłem nos w jego włosy, może lekko przy tym niszcząc jego warkocz,
jednak żadne z nas się tym za bardzo nie przejęło. Spędziliśmy w tej pozycji
przynajmniej kilkanaście minut, nic nie mówiąc i jedynie ciesząc się własnym
towarzystwem. Przerwało nam dopiero głośne burczenie, które dobiegało z mojego
brzucha. Najwidoczniej moje ciało domagało się jedzenia, co tylko wywołało u
mnie poczucie zażenowania i nieprzyjemne ciepło na policzkach. Aż się bałem,
jak dziwnie musiałem wyglądać z czerwonymi polikami i tymi okropnymi blond
włosami.
- Chodźmy na śniadanie, mój głodny dzieciaku – odparł rozbawiony
Mikleo, wyswobadzając się z mojego uścisku.
- Nie jestem dzieciakiem – burknąłem w odpowiedzi, mimo
wszystko podnosząc się do pionu.
– Może przyniosę nam śniadanie do pokoju? –
zaproponował chłopak podczas drogi do zamku.
- Jeśli tylko tego chcesz – uśmiechnąłem się do niego
promiennie, a mój anioł odwzajemnił gest. To też było całkiem dobre myślenie,
nie musielibyśmy być atakowani złośliwymi docinkami Edny i Zaveida oraz spędzilibyśmy
więcej czasu tylko razem.
Rozdzieliliśmy się i ja skierowałem się do naszego pokoju.
Od razu po wejściu zauważyłem, że rozwalony na naszym łóżku leżał Lucjusz.
Uśmiechnąłem się do niego i usiadłem obok kociaka, zaczynając go głaskać. Odkąd
wróciłem do zamku, to małe stworzonko nie było chętne na dłuższe opuszczenie
mnie. Owszem, czasem znikał, ale to tylko na chwilę. Wczorajszy dzień spędził
cały dzień ze mną, nawet te kilka godzin, które spędziłem u Lailah i gdzie był
pies. Kot zdecydowanie za nim nie przepadał, a kiedy Codi zbliżał się do niego
zaciekawiony, ten na niego syczał. To była bardzo zabawna sytuacja, już całkiem
sporych rozmiarów psiak ucieka przed drobnym kotkiem.
Wkrótce mój aniołek wrócił wraz z tacą i musiałem
opuścić mruczącego Lucjusza. Usiadłem przy stoliku, nie przestając się uśmiechać w stronę
chłopaka.
- Nie – odezwałem się nagle zauważając, jak mój
przyjaciel chciał usiąść na krześle naprzeciwko mnie. Wywołało to u niego lekką
dezorientację. – Chodź do mnie – naprostowałem szybko, uśmiechając się do niego
niewinnie i wyciągając ręce w jego stronę.
Chłopak prychnął cicho, ale finalnie spełnił moją
prośbę. Kiedy tylko usiadł na moich kolanach, przytuliłem się do niego i ucałowałem
jego kark. Te dwa lub trzy dni bez niego będą dziwnym i nieprzyjemnym
doświadczeniem biorąc pod uwagę to, że byłem bardzo przyzwyczajony do jego
obecności podczas podróży. Poza tym, czułem się również niepewnie zostawiając
go samego. A co, jeżeli pasterz postanowi zaatakować akurat wtedy, kiedy mnie
przy nim nie będzie? Gdyby to była dłuższa podróż, na pewno bym się nie
zgodził. Przez dwa, trzy dni nic nie powinno się stać, w końcu są w zamku, dobrze
pilnowanym.
- Jedz, w końcu po coś to śniadanie przyniosłem –
usłyszałem lekko zniecierpliwiony głos Mikleo.
- Nie bój się, zjem – uśmiechnąłem się lekko, po czym
cmoknąłem go w policzek. Poprawiłem nieco przyjaciela siedzącego na moich
kolanach tak, abym mógł w miarę wygodnie sięgnąć po jedzenie i całkowicie
niechcący przesunąłem dłonią po jego udzie, na co jego ciało zareagowało
przyjemnym drżeniem. Nikt nie zabroni mi lekkiego drażnienia się z nim, w końcu
nie robię nic złego. – Czy po oczyszczeniu Heldalfa twoje koszmary ustały? –
spytałem, nim wziąłem jeden z tostów do ust. Pamiętałem, jak chłopak obiecał mi,
że opowie mi o swoim człowieczym życiu. Nie chciałem jednak go do niczego
zmuszać, jeżeli będzie chciał powie mi o wszystkim. Najważniejsze w tym
momencie, i w sumie zawsze, było jego zdrowie.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz