poniedziałek, 6 lipca 2020

Od Soreya CD Mikleo

Zło, któremu raz pozwoliłem nad sobą zapanować, nie przestawało dawać o sobie znać. Kiedy tylko znaleźliśmy się na polu bitwy, i tym samym tak blisko jego źródła, podszeptywało mi do głowy najróżniejsze, niekoniecznie dobre pomysły. Z jednej strony takie myśli na pewno nie przystawały pasterzowi, ale z drugiej były takie logiczne, czym bardzo kusiły, aby je zrealizować… Z tego dziwnego transu wyrwała mnie dopiero chłodna dłoń mojego anioła, która znalazła się na moim policzku.
Zamrugałem kilkukrotnie, starając się przywrócić swoje myśli na normalne tory i przypomnieć sobie, co mówił do mnie mój przyjaciel. Nie powinienem dawać się rozpraszać takim myślom, nie teraz. Powinienem być czujny, ostrożny i skupiony.
Położyłem swoją dłoń na tej jego, która znajdowała się na moim policzku, i bez zastanowienia się w nią wtuliłem. Jego bliskość i zapach pozwalały mi się skupić i pozbyć złych myśli nękających mój umysł. Westchnąłem cicho ciesząc się, że mam go obok siebie.
- Muszę być gotowy – wyszeptałem, uśmiechając się do niego ciepło, a następnie delikatnie ucałowałem wewnętrzną część jego dłoni. – I to ja ciebie powinienem się spytać, jak się czujesz. Ostatnio ciężko zniosłeś tak bliskie spotkanie.
Mimo, że nie pamiętałem wszystkich chwil podczas bycia złym, niektóre utkwiły mi w pamięci i nawiedzały w najmniej spodziewanych momentach. Najczęściej były to wspomnienia, w których traktowałem go gorzej niż okropnie. Poza tymi chwilami, gdzie zachowywałem się jak dupek, jeszcze jedna zapadła mi w pamięci. Była taka chwila, w której byliśmy bardzo blisko złego pana, a Mikleo dosłownie opadł z sił. Pamiętam ten strach, który mi wtedy towarzyszył. Bardzo się wtedy o niego bałem i miałem nadzieję, że nic mu się nie stało. Zrezygnowałem dla niego z pogoni za tym potworem, bo w tamtej chwili miałem na uwadze jedynie jego zdrowie. Gdyby teraz to się powtórzyło i którykolwiek z Serafinów nie byłby na siłach, aby walczyć, bez wahania uczyniłbym podobnie.
- Powinieneś martwić się o siebie, nie o mnie – odparł, wzdychając cicho.
Przyjrzałem się mu uważniej, starając się ocenić jego stan. Miałem wrażenie, że był bledszy niż zwykle, jego oddech był ciężki, jakby z trudem łapał powietrze, ale stał prosto, nie chwiał się. Wziąłem to za dobry znak.
Wywróciłem oczami na jego słowa, na następnie zdjąłem jego dłoń z mojego policzka i uścisnąłem ją lekko w geście pocieszenia. Czemu nie potrafił docenić wartości swojego życia? Z naszej dwójki, to jego istnienie było ważniejsze od mojego. Ludzi takich jak ja było, niestety, wielu, zdecydowanie zbyt wielu. A ile było serafinów wody? Wiemy o dwóch, i to prawdopodobnie ostatni, jacy istnieją. Oczywiście, że zawsze będę się o niego martwił, i to nie tylko z tego jednego powodu. Kocham go i to naturalne, że będę stawiał jego dobro na pierwszym miejscu.
- Będzie dobrze, pokonamy go – powiedziałem, po czym przybliżyłem się do niego i złożyłem na jego czole delikatny pocałunek. Wreszcie na jego twarzy mogłem zauważyć delikatny uśmiech… chociaż nie, to był raczej cień uśmiechu. Tyle dobrego.
Chciałem puścić jego dłoń, ale zaraz poczułem, jak Mikleo kurczowo chwyta moją rękę, jakby bał się, że zaraz zniknę. Odwzajemniłem ten gest, uśmiechając się do niego uspokajająco, chłopak nieco się bał i okazywał to w tak drobnych gestach. Nie dziwiłem się mu, mało kto nie odczuwałby strachu w takiej sytuacji. Podszedłem do reszty Serafinów, nadal mając splecione palce z tymi należącymi do chłopaka. Jeżeli to go uspokaja, albo dodaje otuchy, mogłem trzymać go za rękę cały czas, a raczej prawie cały czas, podczas walki nie było to możliwe.
- Musimy ich oczyścić – powiedziałem głośno, mając na myśli walczących ze sobą ludzi kilkadziesiąt metrów przed nami. Moją pierwszą myślą było to, aby pozostawić ich samych sobie, w końcu to nie moja sprawa, niech walczą i się pozabijają, skoro są tacy głupi. Ten pomysł odszedł równie szybko, co się pojawił, a to wszystko dzięki dotykowi Mikleo.
- Nie lepiej od razu zaatakować złego pana? – spytała Edna z nieukrywaną chęcią w głosie. – Stracisz na nich niepotrzebnie energię.
- Nie możemy ich tak zostawić – odparłem, twardo trzymając się swojego zdania.
Reszta Serafinów zgodziła się ze mną, chociaż nie wszyscy byli z tego specjalnie zadowoleni. Podejrzewałem, że Mikleo w tej kwestii podzielał zdanie małej blondynki, w końcu mają bardzo podobny tok rozumowania, ale nie mogłem zostawić tych ludzi. Jeżeli istniał choćby cień szansy, aby im pomóc, podejmę się tego ryzyka.
Od dawna nie działałem stricte jako pasterz, ostatni helion, jakiego był… cóż, nie jestem pewien, czy nie przypadkiem z tego okresu, jak byłem oddany złu. Dlatego kiedy poczułem na sobie pierwszy ciężar win i grzechów tych ludzi, zachwiałem się, wzbudzając tym samym poczucie zmartwienia u Mikleo. Sam poczułem się źle, i słabo, a to przecież jeszcze nawet nie początek.
Po oczyszczeniu wszystkich czułem niewyobrażalny ciężar na piersi, ale to nie było ważne. Najważniejszym było to, że mi się udało, a oczyszczeni rycerze przestawali walczyć i wpatrywali się w siebie zdezorientowanym wzrokiem.
Skierowałem spojrzenie na władcę nieczystości, który stał wraz z Symonne na wzgórzu. Bez większego zastanowienia ruszyłem w jego kierunku. Nie ważne, jak bardzo byłem wykończony po wcześniejszym oczyszczeniu, dam radę i jemu. Należało to w końcu zakończyć, chciałem, aby wreszcie mój anioł przestał się bać.

<Mikleo? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz