piątek, 10 lipca 2020

Od Mikleo CD Soreya

Myśl o bliskim spotkaniu z panem nieczystości bardzo mnie przerażała, wciąż nie potrafiłem zrozumieć, co takiego zrobiłem i kim była ta dziewczyna. Czy naprawdę zasłużyłem sobie na to życie, które teraz mam? Ludzie grzeszą, bywają zdradliwi i popełniają błędy, bo są tylko ludźmi, nie mogłem być inny. Jakim prawem więc oceniam ich teraz, patrząc z politowaniem, gdy to kiedyś sam byłem jednym z nich? To wszytko jest naprawdę dziwne.
Westchnąłem cicho, wstając z koca, chciałem już zapomnieć, ja nie powinienem pamiętać tamto życie, powinno zostać zapomniane, gdy umarłem ktoś, jednak bardzo chciał zemścić się na mnie, za to, co zrobiłem.
Zamyślony robiłem wszystko, mechaniczne ciesząc się, że świętego spokoju tyle dobrego z mojej męczarni, nikt nic nie chciał i nikt nie dokuczał dali mi spoko którego teraz potrzebowałem znacznie bardziej niż zazwyczaj.
- Zjesz trochę? - Spytał, głos przyjaciela odwróciłem głowę, w jego stronę zastanawiając się przez kilka, może nawet kilkanaście sekund czy aby na pewno chcę coś jeść, anioły przecież nie muszą jeść i bez tego żyje im się doskonale.
- Zjem - Mówiłem, tak jakbym nie chciał mówić i dzięki Bogu nikt się nawet o to nie czepiał, byłem zmęczony psychicznie i fizycznie, ale nie mogłem się już wycofać, musiałem pomóc mojemu przyjacielowi i naprawić swój błąd, który popełniłem, gdy byłem człowiekiem.
Bez słowa po zjedzeniu posiłku a może raczej po kilku krotnym włożeniu jedzenia do ust podziękowałem za posiłek, wracając do własnych myśli, w głowie mając wciąż jedno i to najważniejsze pytanie, kim była Rachel? Czy powinienem ją znać? Czy to nie ją przypadkiem osłoniłem własnym ciałem? Pytań było naprawdę wiele a odpowiedzi brak, może gdybym się bardziej skupił, może wtedy wszystkiego bym się dowiedział. Za bardzo się jednak boję, nie chcę znów umrzeć, ten przeszywający ból rozchodzi się po całym dziele, cierpienie powoduje paraliż, serce zwalnia, krew wypływa, a mózg do samego końca wysyła impuls, który przynosi jeszcze więcej cierpienia.
Skrzywiłem się delikatnie, przypominając sobie ból, jaki odczułem, gdy moje ciało zostało przebite. Uświadomiłem sobie to dopiero po chwili, kręcąc głową, aby jak najszybciej pozbyć się, grymasu niezadowolenia z ust starając się uśmiechać, tak by mój przyjaciele jeszcze bardziej się o mnie nie martwił.
Mieliśmy na głowie potwora, później zacznę martwić się o mój stan psychiczny, jeśli to nawet po pokonaniu pana nieczystości ból i wspomnienia nie ustaną.
- Ruszamy? - Znudzona pani ziemi bawiła się swoją parasolką, która chroniła ją od słona, nie było za mocne, a mimo to przeszkadzało dziewczynie.
- Dasz sobie radę? - Słysząc pytanie przyjaciela, kiwnąłem głową, nawet troszeczkę oburzony jego pytaniem, że niby nie jestem w stanie mu pomóc? Jeszcze go zaskoczę i siebie też.
Bez zbędnych pytań i rozmów ruszyliśmy w dalszą podróż, z czego nawet trochę się cieszyłem, jednocześnie trochę się bojąc. Cieszyłem się, bo zbliżałem się do końca swoich cierpień, a bałem, bo to ten człowiek odebrał mi moje ludzkie życie.

***

Już kilka dobrych godzin podążaliśmy za naszym celem, który oddalał się coraz to bardziej, ten potwór ciągnął nas w głąb gór, unikając jakikolwiek kontaktów z ludźmi.
Oczywiście to było logiczne, jego kara polegała na tym, aby był wiecznie sam, a więc kontakty z ludźmi bardzo go krzywdził, czym zasłużył sobie za śmierć tylu niewinnych ludzi.
Zatrzymaliśmy się na chwilę, w jednej z jaskiń gdzie mogliśmy odpocząć i trochę się ogrzać. Pan nieczystości był coraz bliżej, co czuliśmy przez ciężką aurę, która w nas uderzała. Czyżby się zatrzymał? Czekał na nas? Co on takiego kombinował?
Zmartwiony nie potrafiłem odpoczywać, kiedy to wszyscy postanowili uciąć sobie krótką drzemkę, najwidoczniej ciężka aura męczyła ich aż za bardzo, co nie było w końcu niczym dziwnym, każde z nas było bardzo zmęczone i nie było nawet co tu ukrywać.
- Miki chodź do mnie - Sorey nie spał, uważnie mi się przyglądając, kiedy to chodziłem po jaskini, zastanawiając się nad tym, co zrobić dalej.
- Nie ma czasu na odpoczynek - Burknąłem zmęczony, nie rozumiałem, jak oni wszyscy mogli odpoczywać. Wiem, że ciężka aura mogła ich męczyć, ale to nie tłumaczy ich lenistwa.
Sorey jednak nie miał zamiaru mi odpuścić, cały czas patrząc na moją twarz, dając mi tym samym do zrozumienia, że mam podejść w innym wypadku on podejście do mnie.
Przewróciłem oczami, ale finalnie podszedłem do przyjaciela, siadając obok niego.
- Jak się czujesz? - Słysząc to pytanie, pokręciłem niezadowolony nosem, okazując swoje niezadowolenie chłopakowi.
- Dobrze, już nie musisz pytać, nic mi nie jest - Burknąłem, wiem, że wie o mnie martwi, ale to troszeczkę mnie drażni. Nie musi bardziej uświadamiać mi, że jestem słaby i do niczego sam doskonale o tym wiem.
Położyłem głowę na jego ramieniu, palcami bawiąc się swoimi długimi włosami. Martwiąc się spotkaniem z naszym wrogiem, jeśli dobrze pójdzie, jutro już go spotkamy, tylko czy powinienem się z tego powodu cieszyć? Sam już nie wiem.

<Sorey?C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz