niedziela, 26 lipca 2020

Od Soreya CD Mikleo

Byłem bardzo szczęśliwy wiedząc, że ktoś taki jak Mikleo istnieje, że mi odpowiada i po prostu ze mną jest. Dobrze wiedzieć, że wcale nie jestem wariatem, a ludzie wokół mnie wcale sobie ze mnie nie drwią. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem jego głos, czułem się dziwnie i nie mogłem w to uwierzyć. Ten głos brzmiał spokojnie, łagodnie i cudownie zarazem.
Miałem do niego tyle pytań, chciałem dowiedzieć się tylu rzeczy, ale nasz sposób komunikacji nie pozwalał mi na zadawanie pytań wymagających bardziej złożonych wypowiedzi. A tych miałem tak bardzo dużo… Wkrótce Mikleo przestał mi odpowiadać i poruszył widelcem. Chyba tym samym dawał mi znać, że powinienem dokończyć swój posiłek, z czego nie byłem zadowolony. Nie byłem aż tak głodny, a bardziej podekscytowany.
- Nie chcę jeść – wymamrotałem, niechętnie biorąc do rąk talerz z resztką jedzenia. Nie zostało mi aż tak dużo, więc czemu tak bardzo zależało mu na tym, abym zjadł to wszystko? – Czy jeżeli tego nie zjem, obrazisz się na mnie?
Byliśmy przyjaciółmi, nawet bardzo dobrymi, sam mi tak powiedział, a mimo to nie wiedziałem, na jak wiele mogłem sobie pozwolić. A bardzo nie chciałem, by się na mnie obraził i milczał, chciałem, aby dawał mi znaki, że tu jest. To było takie pocieszne i niezwykłe, że ktoś tak cudowny i idealny jak anioł trwał przy mnie, pomimo mojej ignorancji i braku wiary.
Jedno zastukanie w szybę mówiło samo za siebie, dlatego bez większego gadania wziąłem się do jedzenia.
- Cieszę się, że mogę z tobą porozmawiać – powiedziałem, kiedy zjadłem już wszystko z talerza. Teraz już nie powinien być na mnie obrażony.
Pojedyncze ciche stuknięcie w szybę wziąłem za jego odpowiednik ja też się cieszę. Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, od teraz mogło być tylko lepiej.

***

Dni mijały i wcale nie było lepiej, nie, jeżeli chodzi o mój progres w dostrzeganiu Serafinów. Nadal jedyne, co mogłem, to wyczuwać jego obecność. Jeżeli chciałem z nim porozmawiać, Alisha musiała być naszym pośrednikiem. Zresztą, takie rozmowy nie trwały długo – bym mógł go usłyszeć, musiała zamykać oczy i wstrzymywać powietrze, a tego nie mogła robić wiecznie. Księżniczka udzielała mi porad, dzięki którym teoretycznie mogłem szybciej dostrzec te niebiańskie istoty, ale to nie działało. Kiedy tylko mogłem, przepraszałem za to Mikleo, ale ten uparcie twierdził, że nic się nie dzieje i że powinienem wziąć się do roboty, zamiast ciągle przepraszać. Pomimo jego spokojnego i żartobliwego tonu wyczuwałem w jego głosie smutek, przez co czułem się jeszcze gorzej.
Wspomnienia kręciły się wokół wydarzeń, kiedy to chyba byłem nastolatkiem. Pamiętałem jakiegoś brodatego mężczyznę, który uczył mnie walki mieczem. Albo rudowłosą kobietę, która uczyła mnie plecenia różnych fryzur, ale na co mi to, nie wiem. Później się dowiedziałem od Mikleo, że wioska, w której się wychowywaliśmy, została zniszczona oraz splądrowana i to wtedy się rozdzieliliśmy na kilka lat. A ci ludzie, których widziałem w snach, uratowali mi wtedy życie. Była jedna charakterystyczna rzecz dla tych wspomnień – mimo, że brzmiałem i zachowywałem się radośnie, w środku odczuwałem pustkę. To poczucie pustki znikało dopiero w chwili wybudzenia, łagodzone tylko i wyłącznie przyjemną aurą bijącą od mojego anielskiego przyjaciela.
Przez bardzo, bardzo długi czas nie miałem żadnych snów związanych z Mikleo. Dopiero po dwóch tygodniach albo i dłużej pojawiło się drugie wspomnienie i było ono bardzo dziwne. W tym śnie siedzieliśmy nad leniwie płynącą rzeką, z dala od wiejskiego zgiełku, Mikleo nie miał więcej niż osiem lat. Było przyjemnie ciepło, chyba musiało być lato. Czytaliśmy razem księgę i sądząc po okładce, była to dokładnie ta sama księga, którą Alisha podarowała mi dzień po moim wypadku. W pewnym momencie w lekturze pojawiło się pojęcie prawdziwego imienia Serafina. Od razu spytałem mojego anielskiego przyjaciela, co to oznacza, a ten wytłumaczył mi to tak najdokładniej i najlepiej, na ile potrafiło ośmioletnie dziecko. Wtedy również wyjawił mi swoje prawdziwe imię  na znak, że bardzo mi ufa.
Podniosłem się niepewnie do siadu i przetarłem dłonią zaspaną twarz. To był bardzo przyjemny sen, miła odmiana po tych wszystkich wspomnieniach bez niego. Poza tym, miałem wrażenie, że coś się zmieniło, tylko jeszcze nie wiedziałem, co. Ziewnąłem szeroko po czym leniwie się przeciągnąłem, nie mogąc doczekać się tego, aż opowiem Mikleo o moim nowym wspomnieniu, pewnie by się ucieszył. Nie mówił tego głośno, ale ja wiedziałem, że czuł się źle z faktem, że sam nie byłem w stanie chociażby go słyszeć.
Odrzuciłem kołdrę na bok i w tym samym momencie zauważyłem, że nie jestem w łóżku sam. Obok mnie, wtulony w moją niebieską koszulę, którą wczoraj zostawiłem złożoną na fotelu, spał chłopak. Blada cera, długie, jasnoniebieskie włosy… czy to był Mikleo? Wszystko na to wskazywało. Naprawdę wyglądał jak anioł. Ostrożnie przysunąłem się do niego, by przypadkiem go nie zbudzić, i odgarnąłem delikatnie grzywkę z jego czoła, od razu zauważyłem, że jego kosmyki były przyjemnie miękkie. Znajdowała się tam złota opaska, której fragment widziałem we wspomnieniu. Tak, to Mikleo, oczywiście, że to musiał być on. Z tymi rozpuszczonymi i napuszonymi włosami wyglądał rozkosznie uroczo. Z tym Alisha miała rację.
Wpatrywałem się w niego jak w obrazek przez dobre parę minut, przynajmniej do chwili, w której chłopak nie otworzył oczu, które miały przyjemny, lawendowy odcień. To wystarczyło, bym lekko spanikował. Musiałem coś powiedzieć, cokolwiek.
- Jesteś jak owieczka – wypaliłem, nie odwracając od niego wzroku. Chłopak zmarszczył brwi, a następnie powoli podniósł się do siadu, patrząc na mnie zdawkowo, podczas kiedy ja zagryzałem z nerwów dolną wargę. Chyba powinienem przemyśleć swoją wypowiedź.
- Wyglądam jak zwierzę? – spytał powoli, patrząc na mnie badawczo.
- Tak, jak mała słodka owieczka – odparłem zgodnie z prawdą, nie za bardzo zastanawiając się nad swoimi słowami. Dopiero po sekundzie zdałem sobie sprawę, co tak właściwie powiedziałem i na moich policzkach pojawił się zdradziecki rumieniec. Jak ja odzywam się do anioła, jestem idiotą, powinienem go przeprosić.
W momencie, w którym otworzyłem usta, by wydukać niezręczne przeprosiny, ale chłopak nagle roześmiał się głośno, czym bardzo mnie zdezorientował. Wpatrywałem się skołowany w śmiejącego się do rozpuku anioła. To był naprawdę cudowny dźwięk, a widok jego uśmiechu sprawiał, że i ja delikatnie się uśmiechałem. Jednak kompletnie nie wiedziałem, jak zareagować i po prostu tak siedziałem zdezorientowany na łóżku, nie ruszając się i nie wiedząc, co ze sobą zrobić.

<Mikleo? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz