Czułem, że nie da rady podróżować ledwo w stanie, będąc ustać na własnych nogach i widzę to ja, dlaczego więc on tego nie widzi? Tego nie jestem w stanie pojąć, czasem naprawdę mnie zaskakuje, i to niezbyt pozytywnie.
– Idź się umyć, natomiast do domu wrócimy, dopiero jak poczujesz się lepiej – Stwierdziłem, nie mając zamiaru puścić go w drogę, kiedy czuję się fatalnie, i to widać gołym okiem.
– Dlaczego? Przecież chcesz wracać już do domu – No tak chcę wrócić, bo i ja tego chcę, słodkie to z jego strony, nawet bardzo słodkie problem, natomiast polega na tym, że w stanie do jazdy to on nie jest.
– Chcę, ale nie kosztem twojego zdrowia – Wytłumaczyłem, chwytając jego dłoń, naprawdę się o niego martwiąc, zachowałem się jak zwierzę i skrzywdziłem go, a nie taki był mój cel, nie powinien mi na to wszystko pozwolić, powinien kazać mi przestać, nie to ja powinienem był się pilnować, gdyby mnie tak nie poniosło, wszystko byłoby z nim dobrze, rany naprawdę jestem jak zwierzę nieumiejące się zachować i powstrzymać swoich żądzy.
– Przecież mi nic nie jest – Jego słowa wywołały ciężkie westchnięcie, którego nawet ukryć nie potrafiłem, a może raczej nie chciałem, chcąc mu pokazać, co o tym wszystkim myślę.
– Oczywiście, bo wcale nie widzę, w jak okropnym przeze mnie jesteś stanie – Mruknąłem, całując jego dłoń, kładąc swoją na jego policzku. – Dziś odpoczniemy, wracając do domu, dopiero gdy będziesz gotowy – Dodałem, uśmiechając się do niego łagodnie, nie mając zamiaru zmienić zdania.
Daisuke pokręcił głową, nie mówiąc już ani słowa, ruszając do łazienki, gdzie najprawdopodobniej poszedł się umyć, bo i co innego mógłby robić, pozostawiając na mojej głowie śniadanie, zresztą jak zawsze tylko, coby mu tu zrobić może…
Musiałem się chwilę zastanowić, nim wpadłem na pewien pomysł podpłomyk z mozzarellą i pomidorkami koktajlowymi idealne śniadanie dla jego biednego ciała, które musiało znieść naprawdę wiele, zbyt wiele, i to z mojego powodu.
– Czujesz się już lepiej? – Słysząc kroki mojego męża, odwróciłem głowę w jego stronę, stawiając talerze na stole.
– Trochę – Wyszeptał, siadając przy stole, krzywiąc się przy tym odrobinkę.
Współczułem mu doskonale, wiedząc, jak to boli…
– Zaczekaj, przyniosę ci poduszkę, wygodniej będzie ci się siedziało – Od razu ruszyłem do sypialni, przynosząc mu poduszkę, na której mógł spokojnie usiąść, nie odczuwając aż takiego dyskomfortu podczas siedzenia.
– Lepiej? – Dopytałem, zmartwiony jego nie najlepszym stanem zdrowia.
– Trochę lepiej – Wyszeptał, uśmiechając się do mnie łagodnie.
– To dobrze, smacznego – Życzyłem, stawiając przed nim kawę, którą od razu zaczął pić, rozgrzewając swoje biedne gardło.
Siadając na swoim miejscu, zacząłem jeść swój posiłek przez cały czas, obserwując męża, który wszystko robił bardzo wolno, odczuwając ból chyba każdej części swojego biednego ciała.
– Dlaczego mi się tak przyglądasz? – Usłyszałem, gdy nasze spojrzenia się spotkały.
– Upewniam się, że wszystko z tobą dobrze, a przynajmniej na tyle dobrze, na ile pozwala ci ciało po spotkaniu się z moimi zębami i nie tylko – Wytłumaczyłem, musząc się upewnić, że wszystko z nim w porządku.
<Paniczu? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz