środa, 25 września 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Od razu zauważyłem, że Mikleo zachowywał się dzisiaj trochę jak nie on. Nawet bardzo jak nie on. Nie potrafił skoncentrować się na jednej rzeczy, ciągle uciekał gdzieś wzrokiem, musiał cały czas coś robić, a zapach jego ciała był jakiś taki... inny. Bardziej kuszący, bardziej słodki, ale też miał w sobie coś takiego ostrego. Była to jak taka czekolada z ostrą papryką, o ile miało to jakikolwiek sens i się ze sobą łączyło. Tak czy siak, mój mąż pachniał naprawdę cudownie, podobał mi się ten delikatny pazurek w tym zapachu. Gdyby to ode mnie zależało, nie przestawałbym go brać od tyłu na tym blacie. Albo ścianie. Albo gdziekolwiek. 
– Zgodziłem się na to, by poszli na nocowanie do znajomych. I przy okazji też tych znajomych sprawdziłem, by mieć pewność, że nie mają żadnych złych intencji. Poza planowaniem picia nic bardzo złego – wyjaśniłem, przyglądając się pokaźnej górze naleśników. I on to wszystko zje sam? Nie będzie miał w sumie za bardzo wyjścia, dzieciaków nie ma, ja takich rzeczy nie jem, ogólnie nie jem, zwierzaki nie mogą, więc został sam. I ta ilość czekolady na nich... w ogóle coś zostało jeszcze w słoiczku. Bo szczerze wątpię. 
– I pozwoliłeś naszym dzieciom iść na imprezę, na której będzie alkohol? – spytał Miki, patrząc na mnie zaskoczony. 
– A czemu miałbym nie? Zanim ich do nich puściłem, kazałem im pić z głową, bo inaczej pożegnają się z takimi wyjściami na długi czas, Hana wie, czym to grozi, Haru jest inteligentny, ostatnio oboje są grzeczni, więc mają u mnie pewien kredyt zaufania – powiedziałem, witając się z moją cudowną Banshee. 
– Dawny Sorey na takie rzeczy nie pozwalał – zauważył słusznie, na co kiwnąłem głową. 
– Możliwe. Teraz jednak zdaję sobie sprawę, że są w takim wieku, że od pewnych rzeczy ich nie powstrzymam, więc wolę ich pouczyć, by nie cierpiały ani nie żałowały swych decyzji, niż żeby zaczęły pić mi tutaj po kryjomu. Zresztą, wszystko jest dla ludzi, nic dla aniołów, dlatego tym bardziej powinny spróbować alkoholu – powiedziałem, oczywiście mając w tej zgodzie swój mały plan. Zresztą, jestem demonem, do mnie należy podpuszczanie wszystkie istoty do czynienia zła, mniejszego lub większego. A dzieci mam pilnować od niebezpieczeństwa, a nie powstrzymywać od złych rzeczy, które poniekąd są przyjemne. W końcu, gdyby ten alkohol nie był taki dobry, Miki by go tyle nie pił, i nie piłby go tak chętnie. 
– Musisz Panu zrobić na złość, co? – westchnął cicho, zabierając się za jedzenie. Czekolady było tak dużo, że zaraz połowa z niej znalazła się na jego twarzy. Jak takie dziecko, co pierwszy raz się dorwało do jedzenia. 
– To przecież jeden z moich nieświętych obowiązków – wyznałem, patrząc na niego z uwagą. 
Mikleo mi nie odpowiedział, tylko dalej pochłaniał swoje naleśniki, jeden za drugim, dopóki nie miał dość. Ponad połowę tego, co przygotował, to zjadł, co mnie mocno zaskoczyło. Tego się po nim nie spodziewałem. Kiedy położył talerz na wyższej szafce i odwrócił do mnie, podszedłem do niego i chwyciłem jego podbródek, oglądając jego twarz z każdej ze strony. 
– Strasznie się ubrudziłeś. Czekoladę masz nawet na nosie – mruknąłem niezadowolony, przesuwając kciukiem po jego dolnej wardze. – Musisz zwilżyć mój palec, bym mógł się jej pozbyć – dodałem, patrząc na niego wyczekująco. 

<Owieczko? c;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz