Czy ja unikałem tematu? Nie określiłbym tego w ten sposób. Uważałem, że niczego już tu nie można dodać, wszystko było jasne, zatem po co to roztrząsać?
– Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy o tym rozmawiać. Poprosiłem cię, byś nie opuszczał domu sam, co zignorowałeś i jeszcze po tym uderzyłeś mnie, całkowicie lekceważąc, podobnie jak wcześniej lekceważyłeś moje potrzeby rozwijania się, posilania, przez co teraz jedyne, co mnie teraz czeka, to śmierć. Nie przejmuj się, dopilnuję, by wyprowadzić go jak najdalej stąd, najlepiej jednak dla was będzie, jak na jakiś czas znikniecie mu z pola widzenia – powiedziałem, wpatrując się w Banshee bawiącą się z Psotką. Ogar wychowywany był z Mikim, i zwierzakami, więc jeżeli mnie zabraknie, powinna się słuchać Mikleo, chociaż... Nie byłbym tego taki pewien. Czysto teoretycznie, słucha się tylko demonów, a i też Miki nie ma na tyle silnego autorytetu, by nad nią zapanować. Może nie powinna ich strzec. Może powinienem odprowadzić ją do piekła. Tak będzie najbezpieczniej i dla rodziny, i dla tego paskudnego świata, chociaż mi nie przeszkadzałoby to, że pozabijałaby trochę tych parszywców, których mój mąż tak kocha.
– Na Boga, posłuchałbyś mnie chociaż raz. Nie chciałem cię uderzyć, zrobiłem to przypadkiem, bo szarpałeś mnie za włosy. I już cię za to przeprosiłem – odezwał się, zajmując miejsce na leżaku naprzeciw mnie.
–Jakoś ci to nie przeszkadza, kiedy się rżniemy. Wołasz nawet o więcej, nie potrafiąc przestać krzyczeć z rozkoszy. I nagle ci to przeszkadza? Pewnie szukałeś tylko wymówki – prychnąłem cicho, podnosząc się z leżaka. Już dosyć się należałem i wypocząłem, lepiej ze mną nie będzie, więc już się powinienem zbierać.
– Jest różnica pomiędzy przemocą w seksie, a taką przemocą. I to mnie autentycznie bolało – odezwał się, także podnosząc się na równe nogi i stając przede mną.
– No tak, w pierwszym przypadku masz chuja w dupie, lub w gardle, w drugim już nie. Kiedy znajdziesz sobie kogoś innego, powiedz mu o tej różnicy, by było ci przyjemnie – syknąłem, wymijając go. Zdawałem sobie sprawę, że to, co mówię, nie było miłe, ale nie to było moją intencją. Miałem go od siebie odsunąć, by mnie znienawidził i kazał mi się stąd wynosić, co z chęcią uczynię. Każda normalna osoba by to uczyniła, on też powinien.
Czemu więc chwycił moją dłoń, zatrzymując mnie w miejscu. Odwróciłem się w jego stronę, przyglądając się mu z mimowolnym spokojem. Widziałem, że słowa uderzyły w niego, ale nie powstrzymywał mnie dlatego, by mi wygarnąć, uderzyć, czy cokolwiek innego, co zrobiłaby normalna osoba.
Ten głupek się o mnie martwił. Jemu do bycia normalnym naprawdę daleko.
– Beze mnie on cię zabije. A ja wiem, co zrobić, by go pokonać – powiedział cicho, na co zmarszczyłem brwi.
– Nie powinno cię to obchodzić. Powinieneś cieszyć się, że zginę, zwłaszcza po tych ostatnich moich słowach. Powinieneś widzieć we mnie zagrożenie dla siebie i dzieci. Co jest z tobą nie tak? – spytałem, delikatnie mrużąc oczy, chcąc poznać jego sposób myślenia.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz