Słuchałem jego słowa z niemałą trwogą. On oszalał. Zdecydowanie oszalał. Poświęcił swoje moce i swoje skrzydła dla mnie, dla demona, który nie jest go wart. On jest głupiutki. I to tak strasznie głupiutki... na pewno działał pod wpływem emocji, ale kiedy to już sobie przetworzy zda sobie sprawę, jak wielki błąd popełnił, obarczając za to mnie. I słusznie. Kiedy tylko otworzyłem oczy po tamtej walce, powinienem był odejść. Powinienem znaleźć Lailah, poprosić ją o unicestwienie mnie i problem byłby z głowy, Mikleo byłby bezpieczny i nie narażony na mój zły wpływ.
A może jeszcze na to nie jest za późno?
- Gdybyś teraz się mnie wyrzekł, odzyskałbyś moce? – spytałem, przyglądając się mu z uwagą. Jeżeli odpowiedź będzie twierdząca, to będę robił wszystko, by go do mnie zrazić. Wpierw zacznę od delikatnych rzeczy, wpierw oczywiście go poproszę, a później będę coraz to bardziej uparty i wręcz okrutny, by tylko mnie zostawił. Będzie mnie to bolało, ale koniec końców wyjdzie mu to na dobre.
- Nie wiem. I szczerze, mnie to nie obchodzi. Tylko ciebie chcę – wyznał, mocno się mnie trzymając. Jego ciało strasznie się trzęsło... bolał mnie ten widok. Nawet nie wyobrażam sobie, jak musiał cierpieć tam na górze. Co w ogóle bóg myślał sobie, skazując go za tak właściwie szczenięcą miłość? To nie jego wina, jak już coś, to moja. Czemu więc ja nie jestem karany?
- Głupio postąpiłeś. Powinieneś się zgodzić. Odszedłbym, podłożyłbym się jakiemu głupiemu aniołowi, by mnie zneutralizował, ty byłbyś bezpieczny i ze wszystkimi mocami, a ja... cóż, nie byłoby mnie tu i nie byłoby problemu – odpowiedziałem, bez większego problemu biorąc go na ręce. Skoro nie miał siły chodzić, to ja go poniosę. Dla mnie to nie był żaden problem
- Jesteś dla mnie wszystkim, nic innego dla mnie nie ma znaczenia – wyznał, ale nie trafiało to do mnie. Dalej był pełen emocji, podminowany, zszokowany, wyczerpany i nawet obolały, więc wszystko się mu tam mieszać może.
- Jeszcze zmienisz zdanie i będziesz tego żałować. Chodź, Banshee, pan się zalazł, wracamy do domu – odezwałem się, kierując się w stronę domu.
Mikleo nie odpowiedział, opierając głowę na mojej klatce piersiowej, chyba trochę padnięty. W sumie, to nawet lepiej, że już nie rozmawialiśmy na ten temat, ja wiedziałem swoje, on swoje. Zresztą, teraz były nieco ważniejsze rzeczy. Nie do końca wiedziałem, co tak właściwie stało się z nim. Czy z tą utratą skrzydeł wiązało się coś jeszcze? Czy Miki dalej był aniołem? Czy jednak utracił wszystkie swoje moce, łącznie z oczyszczaniem i nieśmiertelnością? Jeżeli odrzucenie mnie nie sprawi, że zostaną one zwrócone, znajdę bramę do nieba, i nie odpuszczę nikomu, kogo w nim zastanę. I jeszcze dzieciaki... co ja mam im powiedzieć? Że przeze mnie ich mama utraciła wszystko, co w sobie ceniła? To utracenie mocy uzdrawiania bardzo go przygniotło, więc utrata skrzydeł i zapewne rozmowa tym pacanem na tronie również mogła nim wstrząsnąć, zwłaszcza, że przecież nie odbierałby mu mocy, które by nim nie wstrząsnęły. Ten zapatrzony w siebie bożek... na samą myśl poczułem, jak krew wrze z wściekłości.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz