piątek, 20 września 2024

Od Mikleo CD Soreya

Oby tak było, nie chciałbym stracić swoich mocy, a tak przecież może się stać, stąpam po cienkim lodzie, bratając się z demonem, a do tego jeszcze podpisując z nim fakt, na który zgodzić się nie powinienem przecież nigdy, demony i anioły nie mogą być razem, a jednak my jesteśmy i oby bóg nie miał nic przeciwko temu, bo nie zrezygnuje z niego, nawet jeśli on sam mi tego zakażę, miłości nie może mi zabronić, bo jest ona dozwolona dla każdego, nawet jeśli łamie jego zasady, to nie łamie moich. Oczywiście wiem, że będąc wysłannikiem Boga, powinienem go słuchać, powinienem robić to, co zostało mi przez niego nakazane, a jednak nie jestem w stanie przestać kochać mojego męża. Nie obchodzi mnie, kim się teraz stało, dla mnie wciąż jest tym samym człowiekiem, aniołem, demonem to wciąż ta sama istota, którą kiedyś pokochałem, kocham i kochać nie przestanę.
Musząc się uspokoić, wziąłem dwa głębokie wdechy, zamykając na chwilę oczy, licząc w głowie do dziesięciu, dziewięć osiem… Kolejne głęboki wdech i już czułem się lepiej.
– Postaram się zregenerować swoje siły i jutro dołożyć wszelkich starań, aby uleczyć twoją ranę – Obiecałem, uśmiechając się do niego łagodnie, chciałem dla niego jak najlepiej, dlatego nie mogłem pozwolić, aby wciąż był ranny, jednak w tej chwili nie byłem w stanie zrobić nic, nawet jeśli bardzo tego chciałem.
– Spokojnie owieczko niczym się nie przejmuj, idź już spać – Poprosił, całując mnie w czoło, a ja, nie mając siły za bardzo się opierać, zamknąłem oczy, wsłuchując się ciszy, której nikt nie śmiał przerwać. Sorey opuścił sypialnie, aby zapewne zająć się swoją raną, którą dopiero jutro z rana będę w stanie się zająć ja.
Nie czekając na niego, wtuliłem twarz w poduszkę, zasypiając szybciej, niż nawet mógłbym się spodziewać.

Obudziłam się dosyć późno jak na mnie, ale dzięki temu byłem naprawdę wypoczęty.
Podnosząc się do siadu, rozejrzałem po sypialnię oczywiście, nie dostrzegając nigdzie mojego męża, będąc więc całkiem sam, wstałem z łóżka, ruszyłem do łazienki, gdzie doprowadziłem się jak zwykle do początku, wyczekując powrotu mojego męża, który zapewne odprowadził już nasze dzieci do szkoły.
Mając straszną ochotę na gorącą czekoladę, zrobiłem ją sobie, dostrzegając puste miski naszych zwierzaków.
Nie zastanawiając się nad tym zbytnio długo, przygotowałem im posiłek, zaspokajając potrzeby naszych ukochanych zwierzaków.
– Już nie śpisz? – usłyszałem głos Soreya, które właśnie wszedł do kuchni, wtulając się w moje plecy.
– Nie śpię, jestem wypoczęty i czuję się bardzo dobrze – Przyznałem, odwracając się w jego stronę, uśmiechając przy tym ciepło.
– Bardzo się cieszę, wyglądasz nawet dużo lepiej, niż wczoraj – Ależ to był komplement, takiego właśnie potrzebowałem od niego, szczerego i miłego komplementu.
– Cieszę się, że mój wygląd znów jest idealny i godne twoich oczu – Rozbawiony położyłem dłonie na jego ramionach od razu, przypominając sobie o jego ranie. – Usiądź, zdejmę ci bandaż i uleczę ranę – Poleciłem, chcąc mu pomóc w tym małym problemie, nie chcąc, aby chodził z raną, która na pewno będzie mu przeszkadzała.
– Nie ma takiej potrzeby, sama się zagoi – Stwierdził, przyciągając mnie bliżej siebie.
– A co, jeśli przypadkiem mocniej ścisnę twoje ramiona lub wbije w nie paznokcie? To bardzo ryzykowne – Zapytałem, troszkę się martwię, nie chciałbym przypadkiem naruszyć jego rany, dlatego wolę ją uleczyć i mam nadzieję, że dziś nie będę miał z tym problemu.

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz