Jak po tych słowach, wypowiedzianych tak słabym głosikiem, i widząc tę biedną twarzyczkę, miałbym mu powiedzieć nie? W tej chwili wszystko, co chciałbym zrobić, to przytulić go mocno, zabrać od niego cały ten ból, ukryć go w moich ramionach i skrzydłach, by ukryć go przed całym światem i tym żałosnym starcem z góry. Pogłaskałem jego policzek i ucałowałem jego czoło, uśmiechając się łagodnie z nadzieją, że mu to troszkę humor poprawi. Co ja gadam, nie wiem, co musiałbym zrobić, by był w lepszym stanie. Pewnie musiałbym zwrócić jego moce, i przepiękne skrzydła, które przecież są bardzo przydatne. Przecież chciał pozwiedzać świat, kiedy dzieciaki staną się na tyle duże, by mogły już opuścić dom. I jak on chce go zwiedzać, nie mając skrzydeł? Oczywiście, mogę go nosić tak długo, jak tylko będę miał siłę, ale to też nie będzie dla niego chyba tak przyjemne, jak lecenie o własnych siłach... cóż, będę o tym jeszcze myśleć, na razie się skupię na tym, by dać mu najwięcej wsparcia w tym trudnym dla niego okresie.
- Poinformuję dzieciaki, że cię znalazłem i do ciebie przychodzę – obiecałem, gładząc jego chłodny policzek.
- Pospiesz się, nie chcę być długo sam – poprosił, na co kiwnąłem głową.
- Zaraz będę – obiecałem i nim opuściłem pokój, pogłaskałem Banshee i Psotkę po łebkach, które to siedziały przy łóżku Mikleo, z łbami położonymi na materacu. – Uważaj, żeby kołdry nie podpalić – dodałem do Banshee wiedząc, że jej ślina ma wiele właściwości, i to, że jeszcze nie spaliła nam domu, to mały sukces, oczywiście mój sukces, bo to ja nad tym panuję.
Zostawiając Mikleo pilnowanego przez dwa psy obronne, ruszyłem na górę do dzieci, by przekazać im dobre wieści. Tak jakby. Jak zareagują, kiedy dowiedzą się, że to przeze mnie mama utraciła skrzydła, i moce uzdrawiania? Owszem, to nie jest koniec świata, ja go cały czas będę kochać, a to, co stracił, można zastąpić; uzdrawianie medycyną, a skrzydła, cóż, mną.
Nie powiedziałem dzieciom, co tak właściwie się stało się z mamą. Zaznaczyłem, że jest bezpieczna, i że jak będzie chciała, to porozmawia z nimi o tym, co się wydarzyło. Nie zmierzałem mówić w imieniu Mikleo. On im nie powiedział, że ja stałem się demonem, a ja nie powiem im, że przeze mnie mama straciła najważniejszą dla siebie moc oraz atrybut anioła. Przez gardło by mi to nawet nie przeszło.
Wróciłem cicho do sypialni z nadzieją, że Mikleo już zasnął, ale ten gładził raz jednego pieska, raz drugiego po łebku. A byłem przekonany, że był tak padnięty, że po znalezieniu się w miękkim łóżku w chwilę zaśnie. Uparciuch.
- A ty jeszcze nie zasnąłeś, co? – odezwałem się lekko niezadowolony, wpierw podchodząc do szafy, by zmienić ubrania na takie nadające się do pościeli, kompletnie nie przejmując się tym, że Mikleo patrzy. Ciało miałem wspaniałe, zwłaszcza z tą iluzją, która ukrywała wszelkie blizny, łuski i inne wypustki, które przecież odbiegają od normy i na pewno są paskudne dla takiego pięknego Mikleo.
- Czekałem na ciebie – wyjaśnił cichutko, chyba już ledwo się trzymając.
- Nie musiałeś. Przyszedłbym do ciebie – odpowiedziałem, zakładając czyste, luźne spodnie i tylko w nich idąc do łóżka, nie kwapiąc się nawet założeniem koszuli.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz