Ta rana absolutnie mi nie przeszkadzała, gdyby Mikleo mi o niej wczoraj nie powiedział, nawet nie zauważyłem, że coś jest nie tak. Opatrzyłem ją tylko dlatego, by nie zostawiać żadnych śladów krwi, ale to bardzo urocze, że moje maleństwo tak się o mnie martwi. Niepotrzebnie jednak. Chwyciłem jego dłoń, a następnie położyłem ją na mojej ranie, delikatnie ściskając jego palce chcąc mu udowodnić, że nic mnie nie boli. Nie wiem, co tak właściwie musiałby uczynić, bym poczuł ból. Teraz jedyne co czuję, to lekki dyskomfort, i to pewnie tylko dlatego, że wiem, że dotyka moją ranę, bo normalnie bym to zignorował.
- Nic mnie nie boli, skarbie, nie musisz się przejmować – powiedziałem, uśmiechając się łagodnie. Niech się zajmie sobą, on zdecydowanie gorzej przeżył tę walkę i fuzję. Co prawda, wygląda on znacznie lepiej, niż wczoraj, taki wesoły, promienny, wypoczęty... chciałbym chwycić jego policzki i całować jego słodkie usteczka tak długo, aż zabraknie nam tchu.
- Mimo wszystko wolałbym cię uleczyć – stwierdził, poprawiając swoją dłoń przyciśniętą do rany.
- Skoro to ma sprawić, że poczujesz się lepiej, to już zdejmuję bandaż- zgodziłem się, nie mając z tym żadnego problemu, a skoro jego strasznie to drażni, to niechaj już mu będzie.
Mikleo pokiwał głową, odsuwając dłoń, dzięki czemu mogłem odwinąć bandaż. Rana jak to rana, trochę się babrała, ale to nie było nic, z czym bandaż by sobie nie poradził. Mikleo delikatnie opuszkami palców dotknął rozciętej skóry, skupił się i zaraz jego uśmiechnięta twarz powoli zaczęła się zmieniać na przerażoną. Podobnie jak jego energia, zaraz uderzyła we mnie fala przerażenia. Coś się stało. Tylko jeszcze nie do końca wiedziałem, co.
- To dalej nie działa – odpowiedział przerażony, a jego głos zaczął drżeć. Jeszcze nie działało? To trochę dziwne, przecież wypoczął, czuje się dobrze, więc powinno wszystko działać.
Zatem, czemu nie działa?
- Minęło trochę czasu, od kiedy spędziłeś więcej czasu w wodzie. Może to przez to? – zaproponowałem, próbując jakoś to wytłumaczyć. No bo co innego mogłoby być?
- A co, jeżeli to Bóg mnie ukarał za spoufalanie się z demonem? Co, jeżeli to jest jego odpowiedź za naszą fuzję? Ona jest przeznaczona dla pasterza, nie dla demona, sprofanowaliśmy jego zasadę, a my... – zaczął, już oczywiście panikując. Musiałem uchwycić w dłonie jego policzki i skupić na sobie całą jego uwagę.
- Jeśli to faktycznie bóg, to rzucę mu wyzwanie. I zrobię wszystko, byś odzyskał moce, nawet jeżeli miałbym oddać za to swoje życie i narazić się na jego gniew – powiedziałem szczerze, nie mając nic do stracenia. Jeżeli to dla niego takie ważne, i tak bardzo będzie cierpiał, zrobię wszystko, by odzyskał swoją moc.
- Nawet tak sobie nie żartuj, bo już za to możesz zostać ukarany – wyznał przerażony, patrząc na mnie, a panika w jego oczach wzrosła.
- I dobrze. Niech kara mnie, nie ciebie – wyznałem, nie mając z tym żadnego problemu. – Ale zanim posunę się do tak drastycznych metod, wpierw chodźmy nad jezioro, dobrze? Zregenerujesz się i wszystko wróci do normy – obiecałem, gładząc go po policzku i uśmiechając się uspokajająco. Bolało mnie to, widząc go takiego przerażonego, nie zasługiwał na to, przecież jest najcudowniejszym aniołem na świecie, zasługuje na nagrodę, a nie karę.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz