niedziela, 22 września 2024

Od Mikleo CD Soreya

Cieszyłem się, że był tu przy mnie, pozwalając mi chociaż na chwilę nie myśleć o tym, jak beznadziejny w tej chwili się stałem, moja moc była mi potrzebna, bez niej byłem zwykłym aniołem, który niczym nie wyróżniał się od innych. Nie, żebym chciał się, kiedykolwiek wyróżniać, nie na tym mi zależało, zależało mi na mocy, dzięki której byłem w stanie ocalić nie jedno życie, a przede wszystkim mogłem uratować osoby najbliższe mojemu sercu, a teraz? Teraz będę musiał jakoś nauczyć się z tym żyć, mimo że nie będzie to wcale takie proste.
Starając się o tym nie myśleć siedziałem u boku mojego męża, starając się myśleć o wszystkim, tylko nie o tym, co właśnie się wydarzyło, nie chce, żeby Sorey wiedział, o czym myślę i co w tej chwili tak bardzo mnie trapi, muszę pilnować swoich myśli, które mogąc sprowokować go do wojny z moim panem, który nie będzie dla niego litościwy nawet mimo tego, że uratował świat przed demonem.
Mijały sekundy, minuty a może nawet godziny, w których to nie chciałem wracać do domu, tu było mi dobrze w ramionach mężczyzny, którego kochałem i bez którego żyć nie chciałem.
– Miki muszę pójść po dzieci – Sorey przerwał długo panującą ciszę, która była dla mnie aż tak przyjemna.
– Mogę tu zostać? – Zapytałem, nie chcąc szczerze jeszcze stąd pójść, tu było mi naprawdę dobrze i bezpiecznie, a tego bezpieczeństwa potrzebowałem, aby moje wewnętrzne ja nie zabiło mnie od środka.
– Możesz zostawię z tobą mojego mądrego ogiera bądź grzeczny, niedługo wrócę – Ucałował mnie w czoło ruszają w stronę już trochę znanego nam miasta, pozostawiając mnie tu samego, no prawie samego.
Wzdychając cicho spojrzałem w niego myśląc o tym za co zostałem ukarany.
– Jesteś okrutny panie, nie zasłużyłem sobie na to wszystko, dbam o tych ludzi, narażam dla tych grzejników życie, a ty każesz mnie za to, że kocham – Odezwałem się do boga, mając nadzieję, że chociaż teraz mnie usłyszy lub jakkolwiek na to zareaguje.
– Tak, tyle masz do powiedzenia – Burknąłem, nie słysząc jego odpowiedzi. – Jak zwykle masz nas wszystkich gdzieś – Podirytowany trochę utraciłem wiarę w Boga, które zachowuje się nie tak jak powinien, każąc nie tego, którego ukazać powinien.
Mój pan nie odpowiedział mi co w całe mnie nie zaskoczyło, coś, jednak odrobinę mnie zaskoczyło, nim zdążyłem jeszcze coś powiedzieć znalazłem się w niebiosach zapewne ściągnięty tu przez mega pana.
– Mikleo – Usłyszałem głos mojego pana, który w oślepiającym mnie blasku, siedząc na tronie parzył na mnie, a twarz jego nie ukrywała zawodu moim zachowaniem. – Czyżbyś wątpił w moje dobro? To ty złamałeś moje zasady zasłużyłeś na karę – Jego potężny głos rozszedł się po niebie, sprowadzając mnie do pionu tylko na chwilę.
– A jak miałbym nie zwątpić? Ukarałeś mnie za miłość, jesteś niesprawiedliwy, ludzie grzeszą, a gdy ja kochał każesz mnie za to mimo że to ty pozwoliłeś nam zakochać się raz na całe życie! – Krzyknąłem, naprawdę na niego zły za to, co czyni.
– Jak śmiesz się tak odzywać to nasz pan – Inny anioł stojący po prawicy boga spoliczkował mnie za nieodpowiednie zachowanie, denerwując mnie jeszcze bardziej.
– Zwracam się tak jak zostałem potraktowany – Syknąłem, wiedząc, że tak szybko nie odpuszczę, nawet jeśli będę miał spędzić tu kilka dni, postawię na swoim, czy mu się to podoba, czy też nie…

<Pasterzyku? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz