czwartek, 19 września 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Mój mąż miał wielkie szczęście, że byłem tuż obok i mogłem go złapać, nim upadł na ziemię. Mimo, że fuzja była czymś niesamowitym, czułem się wspaniale, potężnie, byłem pewien, że mogłem jednym dmuchnięciem zniszczyć cały świat, ale...
Właśnie. Ale jeżeli mój mąż ma się za każdym razem tak tragicznie czuć, powinniśmy z tego zrezygnować, już na dobre. Lepiej raz co jakiś czas będę wymykał się z domu, by pozbyć się jednego grzesznika lub dwóch, i wzmocnić siebie oraz Banshee. I w ten sposób powoli będę sobie rósł w siłę, i żadna fuzja nie będzie potrzebna. Oczywiście chciałbym jak najszybciej nabrać siły, stać się najpotężniejszym i niezwyciężonym, ale najwidoczniej przy Mikim wszystko dziać się musi powoli i w ukryciu. 
- Położę cię o łóżka – zaproponowałem, biorąc go na ręce. Ważył tyle, co nic, moje biedne małe chucherko. Nic, tylko go trzymać mocno w ramionach i chronić go przed całym światem. Taki malutki, drobniutki, słodziutki... nigdy mi się on nie znudzi. Teraz jednak bardziej muszę się skupić na tym, by czuł się jak najlepiej. Mój biedny aniołek, zajmę się jego drobniutkim ciałkiem najlepiej, jak potrafię. 
Była późna noc, dzieciaki spały i nawet się z tego cieszyłem, nie chciałem by zobaczyły swoją mamę w takim stanie. Miałem go bronić, i co? Znaczy, nic mu się nie stało, nawet nie został ranny, ale ewidentnie nie był w najlepszym stanie. Ułożyłem mojego męża na łóżku, poprawiłem jego poduszki i otuliłem cieniutkim kocykiem by po prostu było mu wygodnie. W końcu lepiej się śpi, kiedy to jest się przykrytym, niż nieprzykrytym, a ten kocyk cieniutki był, także nie powinno mu być zbyt gorąco. 
- Wszystko masz? Potrzebujesz czegoś jeszcze? – spytałem zmartwiony, siadając na materacu obok niego i gładząc jego policzek, który na szczęście dalej był chłodny. Czyli to nic wielkiego... będzie dobrze. Wyśpi się, odpocznie i będzie czuł się wspaniale. 
- Jesteś ranny – odezwał się nagle, wpatrując się w moje ramię. Zaskoczyło mnie to. Zerknąłem w tę stronę i faktycznie, miałem draśnięcie, nie było ono jakoś bardzo duże, i w ogóle mnie nie bolało. A powinienem się nim zająć, bo na pewno wdała się trucizna do mojego krwiobiegu. Chociaż, skoro tyle godzin minęło, i nic mi nie było, to mój wzmocniony o duszę organizm już sobie z nią poradził. 
- No faktycznie, ten skurwiel mnie trafił... zaraz to opatrzę i już wszystko będzie w porządku. A ty sobie odpoczywaj – zaproponowałem, nie mając z tym żadnego problemu. 
- Daj, wyleczę – stwierdził, chwytając mój nadgarstek. 
- Powinieneś odpoczywać, a ja się tym zajmę, w końcu się uleczę – nie byłem do końca chętny, ale mój Mikleo nawet nie chciał tego słyszeć. Dlatego więc podsunąłem mu zranioną rękę czekając, aż zrobi to, co zrobić ma, i pójdzie spać. A ja wtedy będę mógł go pilnować, obserwując jego słodziutką twarz pogrążoną we śnie. 
- Nie mogę – powiedział po chwili roztrzęsionym głosem, co i mnie trochę zaskoczyło. 
- Nie możesz? Może powinieneś wpierw odpocząć. Trochę jesteś wykończony, może jak wypoczniesz, wszystko wróci do normy – odpowiedziałem spokojnie, jakoś bardzo nie panikując. Trochę dzisiaj energii stracił, bo i polataliśmy, i walczyliśmy, i znów trzeba było wrócić, i tak minęły mu dwadzieścia cztery godziny bez snu, więc ma pełne prawo, by coś tam nie podziałało. Jak ja byłem padnięty, to też niewiele mogłem, może u niego to działa podobnie. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz