Pokiwałem głową, nie mając powodu, by nie informować dzieci, chociaż było to dla mnie niepotrzebne. Przecież zajmiemy się tym, nim dzieci w ogóle zorientują się, że nas nie ma. W końcu, ile to nas nie będzie, kilka godzin? Najdalej rano będziemy przecież w domu. Chyba. Jestem dobrej myśli, nie przewiduję żadnych komplikacji. Czuję się świetnie, Miki jest gotów... w czym więc problem? Trzeba tylko znaleźć tego głupiego demona i zrównać go z ziemią. Co najwyżej znalezienie go może być problemem, ale dzięki naszym skrzydłom możemy pokonywać ogromne odległości w przeciągu kilku chwil, więc długo go szukać nie będziemy.
- Zawołajmy więc je i z nimi porozmawiajmy – zaproponowałem, ciągnąc go na górę. Nie chciałem już przeciągać tego wszystkiego, zwłaszcza, że mój Miki już chce to mieć za sobą. Zresztą, nie tylko on. Im dłużej ta istota jest na moim terytorium, tym bardziej byłem poddenerwowany, zwłaszcza, że wiedziałem, że już mi nie odpuści.
Zawołałem dzieci do sypialni i czekałem cierpliwie, jak do nas przyjdą. Na ich szczęście dosyć szybko do nas przyszły, trochę niepewnie po sobie zerkając. Nie dziwiłem im się, za każdym razem, kiedy wołałem ich na dół, zazwyczaj miałem poważny ku temu problem. W sumie, dzisiaj także miałem ważny powód, albo raczej Mikleo miał, bo to on chciał je powiadomić.
- Z mamą idziemy zająć się demonem, przez którego nie możecie opuszczać domu. Trochę nas nie będzie, i przez ten czas macie nie robić niczego głupiego i cierpliwie poczekać, dopóki nie wrócimy. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, od jutra, lub pojutrze już będziecie mogli wrócić do szkoły - zakomunikowałem im, przyglądając się uważnie ich wyrazom twarzy, które były dosyć zmartwione. A czym one się tak przejmowały? Pewnie mamą. Na pewno musi mu chodzić o to, w końcu mama jest znacznie bardziej wartościowa, no i ważniejsza. Beze mnie z Mikim dadzą sobie radę, ale ze mną bez Mikiego już nie, już nie mówiąc o więzi, którą to dzieciaki mają większą właśnie z mamą.
- To jest bezpieczne? Ostatnio nieźle cię poturbował – odezwała się Hana, patrząc na mnie z niepewnością w swoich cudnych, dwukolorowych oczach. Tak niewiele brakowało, by miała cudowne oczy Mikleo. Ametyst zawsze będzie ładniejszy niż czerwień, czy ta rubinowa, czy ta krwawa, którą teraz mam. Chłodniejsze kolory jakoś tak zawsze mi się bardziej podobały, i miałem do nich większą słabość.
- Ostatnio nie byłem tak dobrze przygotowany, jak teraz. Bez obaw, nie pozwolę, by skrzywdził mamę, przypilnuję, by nic jej nie było – powiedziałem, uśmiechając się do nich uspokajająco. – Banshee zostanie z wami i was będzie bronić, jeżeli będzie taka potrzeba – dodałem, zerkając na mojego cudownego ogara bojowego, który to od razu zaszczekał na moje słowa, potwierdzając je.
- A ja zaopiekuję się tatą – powiedział nagle Mikleo, co mnie trochę wytrąciło z rytmu. Nie słyszałem, byśmy się tak umawiali, czemu on na teraz o tym wspomina?
- A po co się mną opiekować? To nie jest jakoś bardzo wymagane, twoje życie jest wartościowsze – stwierdziłem cicho, pusząc lekko policzki. Życie anioła jest oczywiście znacznie bardziej wartościowe od życia demona, niech więc sobie nie myśli, że będę go wystawiał na niebezpieczeństwo.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz