Tak jak obiecałem Mikleo, bardzo cicho zająłem się tą sprawą, przy okazji zabierając ze sobą Banshee chcąc, aby i ona sobie pojadła. Ten posiłek bardzo pomoże nam w naszej sprawie, a już na pewno mi. Moje ciało i mocne staną się choć trochę silniejsze, a jeżeli miałem w swojej krwi resztki trucizny, to także się jej pobędę. Na pewno przeżyłbym bez tej duszy, ale nie wiem, jakby wtedy sprawy się potoczyły sprawy z tą fuzją. Z tego, co kojarzyłem z mojego poprzedniego życia, kiedy to Mikleo mi opowiadał moje człowiecze życie, to fuzja zawsze była niebezpieczna, i wycieńczająca dla naczynia, którym byłem wtedy ja, jak i bronią, czyli serafinem, chociaż znacznie bardziej to naczynie cierpiało. Nie do końca byłem pewien, jak to teraz u nas będzie wyglądać. Nawet nie pamiętałem, jak to wyglądało wtedy. Oby tylko Mikleo podczas tej fuzji nie ucierpiał. Ja tam nie byłe tak ważny, jak on.
Wróciliśmy dopiero w wieczorem, w bardzo dobrym humorze. Banshee najadła się, i była teraz znacznie silniejsza i szybsza, wręcz rozpierała ją energia, by kogoś jeszcze rozszarpać; musiałem jej kazać zostawić kość udową, którą dumnie niosła do domu, i mój rozkaz wykonała z niechęcią, zakopując ją niedaleko podwórka. Oby tylko z nią nie przyszła kiedyś do domu bo Miki zachwycony nie będzie... Zresztą, i ja sam po polowaniu również czułem się wspaniale. Pamiętałem jednak, jak Mikleo reaguje na zabijanie ludzi, niezależnie, czy byli oni źli, czy dobrzy, dlatego pilnowałem się, by jednak nie uśmiechać się jak jakiś psychopata, tylko starałem się zachować neutralny wyraz twarzy. Nawet jeżeli tak jakby dostałem pozwolenie na mordowanie coś czułem, że nie byłby zadowolony. Dlatego póki mogę, będę powstrzymywał swe mroczne żądze tak długo, jak tylko będą mi one na to pozwalały. I polował, kiedy także Banshee będzie tego potrzebować. Ona zje ciało, ja pochłonę duszę, układ naprawdę idealny.
- Jestem już – odezwałem się, wchodząc do kuchni, gdzie znajdował się mój mąż, a także zwierzaki. Haru i Hana musieli być u siebie w pokojach. Zresztą, lepiej, by byli w pokojach, niż żeby w tej chwili się gdzieś szlajali, podczas kiedy demon gdzieś się tam znajdował. Dobrze, że nie natrafiłem na niego teraz, podczas polowania, bo mogłoby być ciężko.
- Nareszcie. Już się zacząłem martwić – odezwał się Mikleo, odwracając się w moją stronę, by zaraz się do mnie przytulić. Mocno przytulić, co mnie zaskoczyło. Przecież nie było mnie jakoś długo, tylko kilka godzin, to przecież nic takiego, jakbym wrócił po kilku dniach, no to wtedy faktycznie, mógłby się zacząć martwić.
- No wiesz, uwijałem się jak mogłem. To nie jest taka prosta i szybka sprawa, wpierw znalezienie odpowiedniego osobnika, później go wybawienie z miasta, zaciągnięcie do...
- Nie mów mi szczegółów, bardzo proszę. Nie chcę ich znać – powiedział, delikatnie drżąc z... sam nie wiem, czego, ale coś ewidentnie było na rzeczy. Mam nadzieję, że nie czuje do mnie obrzydzenia, też wolałbym się obchodzić bez tych dusz, ale tak się raczej nie da, a i tak pochłaniam je w ilości minimalnej.
- Dobrze, wybacz, po prostu chcę, żebyś wiedział, że to nie jest taka szybka sprawa. Ale zawsze robię wszystko, co w mojej mocy, by wrócić do ciebie jak najszybciej – obiecałem, całując go w czubek głowy.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz