On naprawdę myśli, że puszczę go do pracy? Jego, takiego pięknego, delikatnego i łatwowiernego? Po moim trupie, oczywiście. Moja pamięć jest beznadziejna, ale pamiętałem doskonale, jak go potraktowali w pierwszej pracy. A ta druga? Oj, zdecydowanie nie ma mowy, bym go puścił do pracy. Nie lubiłem ludzi, owszem, ale ja nie będę z nimi wiecznie pracował. I przez cały czas. Tylko dopóki nie zarobię wystarczająco dużej ilości pieniędzy, która by nam starczyła na kolejne kilka miesięcy. Nie wydajemy aż tak dużo, jak przeciętna rodzina naszej wielkości. Głównie na jedzenie dla zwierzaków i dla zaspokojenia zachcianek moich najbliższych. No i też czasem na jakieś ubrania, i te bardziej użytkowe, i te takie na zabawę. Raz na jakiś czas dochodzą też do tego przedmioty szkolne dla dzieciaków, i... no, ogólnie jakieś takie nagłe przypadki, jakby się coś popsuło. A to naprawdę mało.
- Nie ma mowy, że cię puszczę do tych brzydkich ludzi, którzy w głowie mają jedno. Nie dość, że wariowałbym tu bez ciebie, to jeszcze nie byłoby to bezpieczne – stwierdziłem, nie przestając gładzić jego pleców. Bardzo przy tym uważałem, by nie sprawić mu bólu. Jako prawowity demon, jego plecy są całe w śladach po moich zębach, i to takich trochę głębokich. Cóż mogę rzec, jego krew smakowała jak ambrozja, nektar bogów, chociaż im mniej ma wspólnego z bogiem, tym lepiej. Miki tyle mu poświęcił, a jemu dalej było za mało. I to ponoć szatan jest tym okrutnym panem.
- Potrafię o siebie zadbać – stwierdził, na co uniosłem jedną brew w powątpieniu.
- Tak? I dlatego tak dawałeś się wykorzystywać do upadłego w szpitalu? I mam ci przypomnieć, co się stało w tej drugiej pracy? Nie puszczę cię do ludzi samego, już ci coś o tym raz mówiłem. Ja jakoś sobie poradzę z ludźmi. I tak, postaram się to zrobić wpierw w pokojowy sposób. Ograniczę swoją chęć agresji do tych najgorszych przypadków, i to niepowiązanych z moją pracą – obiecałem, jeszcze nie mając pewności, czy tej obietnicy dotrzymam. Bo jak natrafię w swojej pracy na wyjątkowego zwyrodnialca? Albo jak ktoś z pracy mnie przyłapie na pożywianiu się duszą? Oczywiście, będę uważać, zawsze uważam, ale różnie się zdarzyć może.
- No nie wiem... jesteś pewien, że dasz sobie radę? – dopytał, dalej nie będąc przekonany, chyba martwiąc się o tych ludzi. Tylko dlaczego? Nie wszyscy z nich są warci jego martwienia się.
- Cóż, jeżeli chcesz jeść ten swój przepyszny krem czekoladowy, nie będę miał wyjścia – powiedziałem, nachylając się, by ucałować go w skroń.
- Będę go więc jadał mniej – obiecał, chyba trochę zawstydzony tym, jak wiele go wczoraj zjadł.
- Jeżeli to daje ci szczęście, to jedz i się ciesz, Owieczko, chociaż tyle mogę ci dać – wyznałem, nie mając z tym żadnego problemu. Jako demon wiele zabieram od niego, więc dobrze by było, aby czerpał z takiej drobnostki szczęcie. – Zanim pójdę, podać ci coś? Przygotować? A może posiedzieć z tobą, dopóki nie zaśniesz? – spytałem, poprawiając jego włoski, które tak ładnie opadały na poduszki. Troszkę spuszone były, owszem, ale dalej były cudowne, mięciutkie i wspaniałe. Mi się one nigdy nie znudzą.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz