Podszedłem do niego, chwytając jego dłoń i okręcając go wokół jego osi, oglądając go z uwagą. Od razu rzuciło mi się w oczy to, że mój mąż nie miał na sobie bielizny, niegrzeczna Owieczka. I do tego cała moja; każdy centymetr jego cudownego, chłodnego ciała, każda kropelka krwi płynąca w jego żyłach... kiedy sobie go obejrzałem z każdej ze stron, przyciągnąłem go do siebie, wbijając palce w jego biodra. To już sprawiło, że Mikleo jęknął cicho, a ciało zadrżało w oczekiwaniu na więcej. Ależ on był strasznie dzisiaj wrażliwy. Nie zrobiłem jeszcze nic wielkiego, a on już był gotów na więcej. Ja wiem, że jego ciało zawsze tak łatwo mi się poddawało, ale dzisiaj był jeszcze bardziej wrażliwszy, o ile to w ogóle było możliwe.
– Brakuje tu czegoś – dodałem, oglądając go raz jeszcze od stóp do głowy. Niby wszystko ładnie, sukienka piękna, policzki ubrane, a na szyi obroża... I to właśnie obroża na tę chwilę przykuła moją największą uwagę.
– Czego? Zaraz to nadrobię – obiecał ładnie, zachowując się jak grzeczna Owieczka. A to mi się podobało, kiedy był posłuszny, zwłaszcza w takich sprawach. Cóż poradzić, że taki mój fetysz, i to jeden z wielu. I chyba ono było ze mną od zawsze, tak więc miał szmat czasu, by się do mnie przyzwyczaił, tak więc żadnej wymówki na to nie miał, a przynajmniej ja żadnej nie akceptowałem.
– Smycz. Jak ja mogę cię ładnie prowadzić, kiedy nie mam smyczy, głuptasie – wyjaśniłem, puszczając go.
Mikleo zrozumiał, że to był czas, w którym naprawia swój błąd, i zniknął w sypialni tylko po to, by wrócić do mnie już z brakującym przedmiotem, to jeszcze przypiętym do obroży. Jak miło z jego strony. Na razie zachowywał się wręcz perfekcyjnie, co było trochę aż dziwne. Drobne rzeczy mogę mu odpuścić, drażnienie się to też było coś, co uwielbiałem, w stonowanych ilościach oczywiście, a skoro jeszcze nie zaczął tego robić, to niebawem zacznie. Za dobrze go znam.
Mikleo podszedł do mnie, wręczając mi smycz. Od razu uśmiechnąłem się z wyższością i przyciągnąłem go do siebie, łącząc usta w namiętnym pocałunku, który zakończyłem, podgryzając jego dolną wargę do krwi. Dzisiejszego dnia nawet ona smakowała inaczej. Ciężko było mi jednak stwierdzić, czy była to kwestia pełni, a może utraconych przez niego mocy, czy też wydaje mi się to tylko, bo dawno jej nie piłem; to wszystko nie miało żadnego znaczenia, dopóki smakowała. A smakowała mi bardzo. W ogóle nie był dla mnie wyczuwalny charakterystyczny, metaliczny posmak, jaki towarzyszył krwi. Była ona cudownie słodka, jak czekolada, którą dzisiaj zjadł w ilościach wręcz zatrważających. Chyba wkrótce znów będę musiał zrobić mały zapas, bo przy nim schodzi to strasznie szybko. I dobrze. Niech je, ile chce, jeżeli sprawia mu to szczęście.
Tylko pytanie, czy mogę sobie z nim na tę chwilę ostrzej zabawić. Tych naleśników zjadł bardzo dużo, a nie chciałbym, żeby się pochorował. Może wpierw zaczniemy powoli, i będę kontrolował, jak on tak właściwie się czuje.
– Teraz na kolana i wykorzystaj swoje usta najlepiej, jak potrafisz – dodałem po pocałunku, ocierając z jego brody strużkę krwi wymieszanej z śliną.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz