poniedziałek, 9 września 2024

Od Mikleo CD Soreya

 Byłem trochę przestraszony jego zachowaniem, mój mąż zmienił się w przebiegu kilku minut, z dobrego i wspaniałego faceta stał się potworem, który jest w stanie zrobić mi krzywdę tylko dla mojego posłuszeństwa, muszę się zacząć słuchać, abym przypadkiem nie skończyć źle.
– Dobrze – Wyszeptałem, nie chcąc zostać ukaranym, obawiając się zakończenia tej kary.
– Co dobrze pełnym zdaniem – Warknął, mocno trzymając moje policzki, przysuwając mnie bliżej siebie.
– Dobrze mój panie – Powiedziałem to, co chciał usłyszeć, zachowując się jak posłuszny chłopiec, którym przecież byłem.
– Dobra suczka, a teraz jedź – Rozkazał, zdejmując dłoń z moich policzków, podając mi naleśniki, które posłusznie zacząłem jeść, widząc jego spojrzenie, które obserwowało mnie przez cały ten czas, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Ładnie zjadłem wszystko, tak jak tego chciał, wypijając wszystko do dna.
– Dobry chłopiec – Ucałował mnie w czoło, zabierając ode mnie talerz i kubek. – Odpocznij sobie grzeczne, a ja zaraz do ciebie wrócę – Zapewnił, po czym opuścił sypialnie, zostawiając mnie samego ze świadomością braku możliwości opuszczenia bez jego zgody sypialni.
I tak zostałem posłusznie, słuchając jego rozkazów, nie mając siły dziś z nim już walczyć.

Obudzony wczesnym rankiem z powodu braku obecności ciepłego ciała męża, podniosłem się z łóżka, nie mogąc bez niego spać, opuściłem sypialnię, udając się do łazienki, gdzie umyłem swoją twarz, przebrałem się w czyste ubrania, opuszczając dom bez obecności zwierzaków.
Ruszyłem tylko nad jezioro, tam nie potrzebowałem obrony ani towarzystwa zwierzaków, chcąc skupić się tylko na dojściu do siebie.
Zimna kąpiel naprawdę mi się podobała, takiego relaksu potrzebowałem, przed ponownym powrotem do domu, nie wracając tam tak od razu, musząc jeszcze nabrać trochę siły.
Czując się już znacznie lepiej…
– Mikleo? – Słysząc głos Soreya, zamknąłem za sobą drzwi, ruszając w jego stronę.
– Już jestem – Znalazłem się w salonie, gdzie znajdować mógł się mój mąż.
– Gdzie byłeś? – Zapytał, wstając z kanapy.
– Nad jeziorem – Odpowiedziałem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie, bo przecież była prawda?
– A co ja ci mówiłem o samotnym wychodzeniu poza dom? – Został, podchodząc bliżej mnie, chwytając mocno moje policzki, przyciągając bliżej siebie.
– Miałem nie wychodzić z domu bez ciebie lub Banshee… – Byłem tego świadom, ale po co by mi ona była? Przecież nic mi się nie stało, to po co ta złość?
– No właśnie i co zrobiłeś? – Zapytał, zachowując się trochę dziwnie, czy ja zrobiłem coś nie tak?
– Nie przesadzasz, aby na pewno? – Dopytałem, unosząc jedną brew ku górze.
– Ja przesadzam? Ty chyba się zapomniałeś, kim jestem i co ci wczoraj mówiłem – Warknął, mocniej zaciskając dłonie na moich policzkach.
– Pamiętam to doskonale i pamiętam również, że jestem twoim mężem, a nie własnością – Burknąłem, zdejmując jego dłoń z moich policzków.
Sorey wściekł się, chwytając moje włosy, mocno za nie szarpiąc.
– Przestań, to boli – Wyrywałem się, uderzyłem go w policzek.
Sorey od razu mnie puścił, a jego oczy stały się krwawe, przerażając mnie jeszcze bardziej.
– Przepraszam, nie chciałem cię uderzyć to przypadek – Przestraszony wycofałem się, zatrzymując na ścianie, odczuwając jego narastającą złość.

<Pasterzyku? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz