Czułem wściekłość tak wielką, że aż piszczało mi w uszach. Ja jestem palantem? Poświęcam im się cały, chcę zapewnić bezpieczeństwo, które jest narażone z powodu tego, że tu jestem. I jestem palantem? Jak ja go... próbowałem wstać, wygarnąć mu to wszystko, ale powstrzymała mnie przed tym Banshee, która nawet nie wiem, jak się tu znalazła. Nagle była na łóżku, i władowała mi się na kolana, uniemożliwiając mi opuszczenie go. Czemu ona mi to robi? Wie przecież, że muszę ich chronić. Wie, że moja obecność tutaj zagraża wszystkim, a mimo to uparcie siedzi tu przy mnie, nie chcąc pozwolić mi wstać.
Chociaż... dobrze byłoby coś widzieć. Muszę się do niego dostać, a wzrok może mi w tym bardzo ułatwić.
Z niechęcią opadłem na poduszki, wpatrując się tępo w sufit. Runy ochronne chwilowo im bezpieczeństwo zapewnią, ale i tak nie powinienem leżeć tu dłużej niż to konieczne. I jak tak sobie myślę, to dobrze, że Mikleo jest na mnie zły. Łatwiej mi się będzie od niego odseparować, a i on nie będzie tak przeżywał mojej śmierci, jeżeli ona nastąpi, a biorąc pod uwagę to, jak słaby jestem, może być to bardziej niż pewne. Jednak patrząc na to z innej strony, Mikleo by mnie nie zostawił. Jest za dobry, dla to jest jego słabość. Muszę więc odzyskać siły na tyle, by wywieść go daleko w pole, z dala od rodziny, a im Miki będzie bardziej na mnie zły, tym lepiej dla niego, bo nie będzie mnie szukał.
– Strzeż ich – poprosiłem cicho Banshee, drapiąc ją za uchem. Psina odwróciła na chwilę głowę w stronę wyjścia, a następnie położyła się na łóżku, kładąc łeb na moich kolanach. Czy to było spełnienie mojego polecenia? Banshee była czujna, mięśnie miała spięte, gotowe do natychmiastowej reakcji, a uszy postawiła, by usłyszeć każdy najmniejszy odgłos. Czysto teoretycznie, strzeże ich, wolałbym jednak, aby była tam z nimi. – Strasznie cwana jesteś. Chyba się nauczyłaś tego od Mikleo, co? – odezwałem się, przymykając oczy. I tak niewiele widziałem, po co więc miałem je mieć otwarte? – Broń ich, jakby mnie zabrakło. Gdyby nie Miki, nie było cię tu.
Banshee wydała z siebie cichy, potwierdzający pomruk. Więc chociaż o to jedno mogłem być spokojny...
Leżałem spokojnie w łóżku, z przymkniętych oczami, nasłuchując otoczenie i wypoczywając. Czas powoli mijał, a Mikleo nie przychodził. Akceptowałem to, ale do momentu. Był środek nocy, a on dalej nie przychodził. Jako, że czułem się lepiej, podniosłem się w końcu z łóżka, by poszukać męża. Daleko go nie szukałem, bym w salonie, drzemiąc w fotelu. Ja mogę być palantem, ale on jest głupkiem. Ja nie muszę leżeć i spać, a on tego ewidentnie potrzebuje. Śpiąc w fotelu się nie wypocznie. Podszedłem do niego i wziąłem go na ręce, co trudne nie było, on był leciutki, a ja czułem się lepiej, więc zaraz zmieniłem miejsce jego spania, kładąc go do miękkiego łóżka i przykrywając cienkim kocem. Tak powinno być, a nie jakieś spanie w fotelu. W fotelu to ja mogę spędzić noc, nie on. Widząc już wyraźnie, przyjrzałem się przez chwilę uważnie jego twarzy, odświeżając w pamięci jego rysy, i następnie opuściłem dom, musząc posiedzieć trochę na świeżym powietrzu i pomyśleć o moich następnych krokach.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz