Nie wracałem do domu, ale też nie odchodziłem zbyt daleko niego pilnując, by żadna niepożądana istota nie kręciła się zbyt blisko niego, a także by żadna osoba s mojej rodziny nie opuszczała domu. Wiedziałem, że to dla nich niezdrowe, siedzenie ciągle w zamknięciu, ale w tej chwili było to niezbędne dla ich bezpieczeństwa. Aura przybysza była silniejsza niż moja, a oznaczało to, że i on był silniejszy. Możliwe, że gdybym nie słuchał się świętoszkowatego Mikleo, w tym momencie nie miałbym takiego problemu. W mieście tym jest wystarczająco dużo dusz, które dałyby mi wzmocnienie, ale nie, bo to złe, nie mnie o tym decydować, każdy zasługuje na drugą szansę... Oby chociaż podziałało wzmocnienie z jego krwi, której nie piłem już od dłuższego czasu.
Jak zawsze obserwowałem rodzinę z daleka, która to tym razem postanowiła wyjść na podwórko. Od razu wyczułem, że są poddenerwowani, co nie było takie złe. Dzięki temu będą ostrożniejsi, a to może im uratować życie. Najlepiej byłoby, gdyby zostali w domu, ale zdawałem sobie sprawę, że nie jest to możliwe, a i także wyniszcza psychicznie. Póki jednak są na podwórku, to dalej powinno być względnie bezpiecznie. Ja i Banshee w miarę szybko wyczujemy nadejście demona, ona zdąży ich zebrać do domu, a ja powstrzymam go przed nadejściem. Obserwowałem w ciszy i skupieniu, jak mój mąż zajmował się kwiatkami, wyglądając przy tym na niewzruszonego. Rzeczywistość prezentowała się zupełnie inaczej, dzięki naszemu paktowi czułem jego emocje, i rządził nim głównie niepokój. Nie byłem jednak w stanie stwierdzić, z jego konkretnego powodu, czy chodziło mu o demona, o którym mu przecież nic nie powiedziałem, czy o brak mojej obecności. Stwierdzić jednak mogłem śmiało jedno. Beze mnie mu lepiej. Anioły i demony jednak nie mają wspólnej, romantycznej przyszłości.
Wpierw zobaczyłem, jak Banshee gwałtownie podnosi się z ziemi, nim wyczułem intruza w pobliżu. A już myślałem, że zainteresuje się tylko duszami, które są w mieście, ale nie, musi być na przekór mnie. Chyba, że idzie po mnie, by się mnie pozbyć i mieć całe miasto dla siebie. Problem w tym, że ja nie chcę tego miasta. Znaczy, chcę, ale Mikleo nie chce, a ja, mimo tej całej wściekłości na niego, mam do niego słabość. I coś czuję, że będę musiał uratować miasteczko przed tym demonem, bo inaczej Miki nie odpuści. Zresztą, i tak będę musiał z nim walczyć, na pewno zdołał wyczuć Mikleo i dzieciaki, a nimi nie pogardzi.
Patrzyłem, jak Banshee nerwowo zagania całe towarzystwo do środka, a kiedy ktoś nie chciał iść, to go szarpała go za nogawki. Najgorzej chyba miała z Mikim, który nie za bardzo miał ochotę na wejście do środka. Musiała nawet w pewnym momencie wyszczerzyć na niego kły. To mi się nie spodobało, mimo wszystko tak zachowywać się nie powinna, ale to poskutkowało, i mój mąż także znalazł się w środku. Dopiero wtedy Banshee zaczęła biec w moim kierunku, w ja mogłem wyruszyć na spotkanie z nowym przeciwnikiem, z wiernym, czworonożnym towarzyszem u boku. Oby tylko Mikleo nie wpadł na żaden głupi pomysł opuszczenia domu i rozejrzenia się za mną lub tym demonem.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz