Mimo niepokoju, którego doświadczałem i złości na tego kreatyna czułem, że coś złego się z nim dzieje, a ja muszę mu pomóc, nawet jeśli on unosi się dumą, ja potrafię schować ją w kieszeń, jak zawsze pierwszy przepędzając.
Nie przejmując się głupimi zakazami, ruszyłem tropem Soreya, jednocześnie zachowując ostrożność, tak naprawdę nigdy nie wiem, co może, a nawet, kto może się tu znajdować, tym bardziej że wciąż czuję obecność silnego demona i obawiam się, że jest on zdecydowanie silniejszy od Soreya, a to oznacza, że jeśli się z nim spotkał, sam nie da mu rady.
Na Boga, gdyby tylko chciał ze mną rozmawiać, powiedziałbym mu, że to głupi pomysł. Powiedziałbym, że jestem w stanie mu pomóc szkoda tylko, że jest takim kretynem.
Poszukiwanie nie zakończyło się, tak jakbym tego sobie życzył, nie chciałem spotkać Soreya nieprzytomnego i bardzo rannego.
Przerażony podbiegłem do męża, czując łzy, które zbierały mi się w oczach.
– Ty kretynie – Odezwałem się do niego, mimo że nie był tego świadom.
Trzęsącymi się dłońmi zacząłem leczyć jego głębokie rany, które wyglądały okropnie. – Już dobrze, spokojnie zaopiekuję się tobą – Szepnąłem po wyleczeniu jego ran, chwytając go pod ramiona, musząc zaciągnąć do domu, co w całe nie było takim prostym zadaniem, Banshee, mimo że była kochanym demonem, nie była w stanie mi pomóc, stając się szarpać za jego nogawkę.
Z wielkim trudem dotarłem z moim mężem do domu, ciężko przy tym oddychając.
– Mamo, co się stało z tatą? – Dzieci od razu podbiegły do mnie, chcąc bardzo pomóc swojemu nieprzytomnemu tacie.
– Tata walczył z demonem, spokojnie już się nim zająłem, pomóż mi Haru zanieść tatę do łóżka – Poprosiłem, patrząc na syna, który od razu mi pomógł, przenieś ojca do łóżka.
Po położeniu męża na łóżko podziękowałem mojemu dziecku, chcąc skupić się całkowicie na ukochanym.
Mój syn kiwnął głową, pozostawiając mnie samego, dając mu czas na zaopiekowanie się jego tatą.
Musiałem zerwać jego ubrania, nie będąc w stanie ich zdjąć z powodu jego ciężkości ciała, która dla mnie była zbyt duża, zresztą to tylko ubrania mogę kupić mu ich więcej.
Musiałem dokładniej doleczyć jego rany i przemyć ciało, które było brudne nie tylko z pyłu i ziemi, ale i jego własnej krwi.
Zmęczony usiadłem obok nieprzytomnego męża, nakrywając jego ciało cieniutkimi kocem, chcąc mimo wszystko zadbać o temperaturę jego skóry.
– Ty uparty głupku, gdybyś nie był takim… Aż mi brak słów – Burknąłem sam do siebie, ciężko przy tym wzdychając.
Podniosłem się z łóżka, nachylając nad jego twarzą, całując w czoło.
– Kocham cię – Wyszeptałem, wychodząc z pokoju, musząc wyrzucić potargane ubrania.
Siadając na krześle, ciężko westchnąłem zmęczony i zmartwiony, skoro ten demon był w stanie pokonać Soreya będzie w stanie z łatwością pokonać i mnie, to właśnie dlatego będę musiał dbać o to, aby nie dostał się do środka.
Tego dnia nie potrafiłem usiedzieć na miejsce, chodziłem z pokoju do pokoju, zerkając na męża, który wciąż leżał nieprzytomny w łóżku, zmartwiony patrzyłem na jego powoli unoszącą się klatkę piersiową, żyje, i to jest najważniejsze.
Odetchnąłem z ulgą, opuszczając sypialnie, idąc do salonu, gdzie chciałem odpocząć, potrzebowałem zamknąć oczy, chociaż na chwilę bardzo tego potrzebując, nie chcąc jednocześnie leżeć przy mężu, czując, że on, by tego nie chciał, był na mnie zły, i to raczej się nie zmieniło.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz