wtorek, 10 września 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Wściekły za to, co zrobił, zacisnąłem mocno pięści i uderzyłem go w twarz. Daję mu wszystko najlepsze, co mogę. Zapewniam mu bezpieczeństwo, dobrobyt, miłość i przyjemność, nie zadając w zamian zbyt wiele. Chcę tylko jego posłuszeństwa i przestrzegania pewnych zasad, które mają służyć przecież jemu bezpieczeństwu. Gdyby cały świat mu nie zagrażał, nie zakazałbym mu wychodzić samemu z domu. On chyba chce znów zostać porwany i torturowany, bym później ja głupi za nim ganiał. I co ja mam za moją dobroć? Przez to, że mam do niego słabość, i tak łagodnie go traktuję, dostaję później to w zamian. I bądź tu demonie dobry. Jest to nieopłacalne w tym świecie, nawet własny mąż, dla którego poświęcam wszystko, wykorzystuje mą dobroć przeciwko mnie. 
– Niewdzięczna suka – syknąłem, patrząc na lejącą się krew z jego rozwalonej, dolnej wargi. – Oddałem ci wszystko, a ty mi się tak odwdzięczasz?! – krzyknąłem, znowu używając pięści, ale tym razem uderzyłem w ścianę, tuż obok głowy Mikleo, na tyle mocno, że zrobiłem w niej wgniecenie. Mój mąż wydał z siebie zduszony okrzyk, chyba trochę przestraszony moim zachowaniem. – Poświęciłem swoje życie wieczne w niebie, wracając do ciebie. Później poświęciłem swoje życie anielskie, by uratować ciebie i dzieciaki, upadając i czując ból, jakiego nie jesteś sobie w stanie wyobrazić. Bronię cię, dbam o ciebie, kocham... Do cholery, nie jestem w stanie się w pełni rozwinąć, bo na twoje życzenie powstrzymuję się od zabijania tych śmieci, bo ty płaczesz, i co z tego wszystkiego mam?! – krew zawrzała w moich żyłach, a temperatura nagle gwałtownie i mocno wzrosła. – Powinieneś pozwolić mnie zabić – dodałem ponuro, opuszczając dom szukać, że jeszcze chwilka i mogę nie wytrzymać. A nie chciałbym zrobić mu krzywdy. 
Targany emocjami szedłem przez siebie, zostawiając za sobą wypalone ślady. Intensywnie zastanawiałem się nad tym, co się właśnie wydarzyło. Abaddon nie mylił się bardzo, anioły i demony nigdy nie powinny się łączyć, bo nigdy się nie zrozumieją. Ignorowałem, wierząc, że jak będę się starał, on także będzie się starać dla mnie. Oczywiście, tym uderzeniem nic mi nie zrobił, ale sam fakt, że podniósł na mnie rękę, wiele o nim mówił. Skoro on mnie nie słucha i ignoruje wszelkie prośby, też powinienem się go nie słuchać. I zrównać to miasteczko z ziemią, bo tylko na to zasługuje. Ludzi zasługujących na przeżycie nie jest tu wiele, nie opłaca się ich ratować. A zabijając ich wszystkich, pożerając ich dusze... nikt i nic nie byłby w stanie mnie powstrzymać. 
W pewnym momencie zatrzymałem się, czując zmianę w powietrzu. Gdzieś w pobliżu pojawił się demon. Tylko jakiego rodzaju...? Czy przybył tu, by się najeść się w tym zgniłym do cna miasteczku? Chce skrzywdzić mojego męża? A może mnie? Powinienem wrócić w pobliże domu, by zareagować, jakby chciał zaatakować moją niewdzięczną, nierozumiejącą mnie rodzinę, którą nawet pomimo tego muszę chronić. Nie wrócę do domu, w którym mnie nie szanują, a kręcić się będę w jego pobliżu. Banshee dalej jest na miejscu, wykonując moje polecenie i pilnując Mikleo, ona też jest śmiertelną bronią na demony. Gdyby tylko była dorosła i wyszkolona, mógłbym ją zostawić z rodziną, by mieć pewność, że jest bez bezpieczna, a teraz nawet jakbym chciał, muszę tu być i strzec ich ode złego. 

<Owieczko? c:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz