sobota, 7 września 2024

Od Soreya CD Mikleo

Przyglądałem się uważnie mojemu biednemu mężowi, który zdecydowanie miał już wszystkiego dosyć. A ja dalej mógłbym z niego korzystać, i korzystać, i najpewniej dalej byłoby mi mało. Gdy byliśmy tej samej rasy, nie mieliśmy takiego problemu, oboje mieliśmy tyle samo energii, którą raczej wykorzystywaliśmy w podobnym tempie, więc prawie że równocześnie mieliśmy dosyć. A jak chodzi o to życie, to jeszcze nigdy nie byłem usatysfakcjonowany w stu procentach. Dalej było mi mało, dalej miałem na niego ochotę, ale Mikleo... cóż, nie kontaktował. A to byłoby okropne z mojej strony, gdybym dalej korzystał z jego ciała. I w żaden sposób przyjemne. Najcudowniejsze, co od niego uzyskiwałem, to właśnie jego reakcje; wszelkie krzyki, jęki, mokre usta, zaciskająca się dziurka na moim penisie... pewnie nawet jak się obudzi, nie będzie miał siły, by reagować. Widziałem to teraz po nim. I znów będę musiał czekać kilka dni na cudownie zbliżenie. Ale poczekam, na tak cudowny seks czekać mogę długo. 
Jako, że energii miałem mnóstwo, zabrałem się za sprzątanie. Wpierw oczywiście ja, musiałem się ogarnąć i umyć, a dopiero potem mogłem zająć się Mikim. Przyniosłem miseczkę z ciepłą wodą, wziąłem ręcznik i następnie ostrożnie i delikatnie obmyłem jego ciało z jego potu, mojego nasienia, jego nasienia, śliny, krwi... Cóż, trochę tych wydzielin się na jego ciele znajdowało, ale już zaraz się ich pozbyłem. Po tym opatuliłem jego ciało kocem, by nie leżał taki nagi, i położyłem go wygodnie na poduszkach, by sobie odpoczywał. Zaraz po tym musiałem zająć podłogą, i pościelą... cóż, trochę tego sprzątania miałem. A jak już nasza sypialnia była czysta, musiałem nakarmić Psotkę, i kociaki. Właściwy głód Banshee był zaspokojony na kilka dobrych dni, i nie musiałem się o nią martwić, musiałem tylko zadbać o to, by miała co miała co pić, ale to się tyczyło każdego naszego zwierzęcia. Później wziąłbym ją na spacer, no i Psotkę też, ale wpierw musiałem zająć się Mikim, i dopilnować dzieciaki. Póki się mój mąż nie obudzi, nie mogę opuścić domu. Musiałem mieć pewność, że jednak czuje z się dobrze, a przynajmniej na tyle dobrze, jak może się czuć po tak intensywnym pieprzeniu się. 
– Sorey? – wczesnym popołudniem usłyszałem głos mojego męża, który gdyby nie mój wyczulony słuch, to pewnie kompletnie bym to olał. Odłożyłem książkę i podszedłem do łóżka, by móc chwycić jego chłodną dłoń. 
– Jestem, jestem – uspokoiłem go, gładząc kciukiem wierzch jego dłoni. – Brzmisz cudownie – dodałem, łagodnie się uśmiechając. Jego głos był zachrypnięty, ledwo słyszalny, i to sprawiało, że brzmiał cudownie. Ależ on pięknie krzyczał... nie wyobrażam sobie jednak, jakby brzmiał w tej chwili, gdybym znów doprowadził go na skraju szaleństwa, czy w ogóle miałby siłę, by krzyczeć? Tego jednak nie sprawdzę, bo Miki nie ma żadnych sił, by mnie przyjąć. – Masz na coś ochotę? Przygotować ci coś? Może kąpiel? Coś ciepłego do picia? – pytałem, mając jeszcze troszkę czasu, nim będę musiał udać się po dzieci. Do tego czasu będę mógł spokojnie zająć się moim cudownym Mikim, który zasługiwał na chociażby gwiazdkę z nieba, a to i tak byłoby za mało. 

<Owieczko? c:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz