Mikleo ani się ze mną rano nie przywitał, ani tak właściwie to do mnie się w ogóle nie odezwał. Nie podobało mi się to, ale nie zamierzałem być tym, który się ugnie, ale też nie chciałem, by mojemu mężowi działa się krzywda. Czując bijącą od niego dziwną energię podszedłem do niego i bez gadania położyłem mu dłoń na czole, które było ciepłe. A to niedobrze. Co się stało, że jest taki ciepły? Przecież się wyspał, a przynajmniej taką miałem nadzieję. Był z dala ode, więc też powinien czuć się lepiej. To niedobrze... może powinien więcej w wodzie pobyć? I to takiej prawdziwiej wodzie, a nie małej balii.
– Musisz się udać nad jezioro – powiedziałem cicho, zabierając dłoń.
Po wyrażeniu swojego zdania opuściłem dom, mając trochę do zrobienia. Zresztą, i tak nie czułem się tam zbyt chciany, dlatego skupiłem się na pracy na zewnątrz.
Może jednak nasz związek nie miał za bardzo sensu. Za wiele między nami rozbieżności, i im dłużej ten związek w tej formie istnieje, tym jest chyba gorzej. Kocham go, chcę jego bezpieczeństwa, a do tego muszę robić rzeczy straszne, których on nie popiera. Jakby się tak zastanowić, największym zagrożeniem dla niego jestem ja sam. Bo ja przyciągam inne zagrożenia. Idąc tym tokiem rozumowania, aby zapewnić mu bezpieczeństwo, musiałbym pozbyć się siebie. To mi chyba kiedyś przez myśl przeszło. Tylko jak się siebie pozbyć...? Tylko chyba Remiel byłby w stanie, gdyby oczywiście pamiętał. Jakbym się podłożył to każda istota anielska czy demoniczna mogłaby się mnie pozbyć. Miki oczywiście odpada, bo jest głupiutki. Lailah już odleciała z dziećmi, więc jak je przyprowadzi, mogę ją wziąć na stronę i poprosić o przysługę raz jeszcze. Jeszcze jest szansa, że Remiel się ocknie i będzie chciał mnie zabić. No, trochę tych opcji mam, by w końcu wypełnić swoją powinność, do której się narodziłem.
– Jeśli mnie zabraknie, ty wrócisz do piekła. Miki nad tobą nie zapanuje i nie pomoże, jeżeli będziesz potrzebowała się posilić. A tam posiłku będziesz miała wystarczająco – rozkazałem Banshee, która oczywiście grzecznie się mnie trzymała. I kompletnie nie rozumiała, czemu nie może zaatakować pierwszego lepszego napotkanego człowieka. Nie mogłem jej winić, demony znacznie inaczej postrzegają świat. Mnie ratuje ta droga od człowieka przez anioła do demona. Będąc przez jakiś czas każdym z nich rozumiem poniekąd każdy z punktów widzenia, ale i tak największą siłę przebicia ma ten demoniczny. – Za kilka dni znów wyruszymy na polowanie, nie przejmuj się. Albo może nawet wcześniej. Trzeba się porządne odżywić – mówiłem do niej, wybierając deski, z których zrobię płot. Jednak nie za bardzo potrafiłem siedzieć cicho. Po całej milczącej nocy mam dosyć trzymania języka za zębami. Powstrzymać się od gadania mogę, ale jednak to mnie męczy. Muszę gadać, bo inaczej zwariuję. Na szczęście Banshee zawsze jest chętna, by mnie wysłuchać, nawet jeżeli jest tylko zwierzęciem. To niesamowite, jak takie proste stworzenie może być oddane. I to jeszcze z demonicznym pochodzeniem... przecież to było zaprzeczenie oddania. Cóż, narzekać nie zamierzam, cieszę się, że mam do kogo się odzewać.
<Owieczko? c:>