Sorey długo nie wracał, a ja naprawdę zacząłem się o niego martwić, obawiałem się, że coś się stało, to jednak co ujrzałem, gdy wrócił do domu, zdecydowanie wolałbym tego nie widzieć.
Cały w krwi wyglądał na bardzo dumnego z siebie, widząc go, miałem ochotę zwymiotować, zabił człowieka, prosiłem go, żeby nie obnosił się z tym aż tak bardzo, dlaczego więc pozwolił sobie na coś takiego? Robi mi na złość, i to z premedytacją on naprawdę chce, abym z jakiegoś powodu cierpiał, uraziłem jego dumę, mówiąc o braku dotyku, cudownie teraz to on będzie chciał mnie karać, nie dając mi dotyku, dobrze, jeśli tego chce, ja też mogę znaleźć sobie kolegę e, którym będę miał oparcie, a w tej chwili chyba nawet tego potrzebuję.
Nie odezwałem się ani słowem naprawdę, nie chcąc z nim rozmawiać, niech robi, co chce, skoro moje zdanie i tak się nie liczy.
Sorey poszedł się myć, dzieciaki chwilę wcześniej opuściły dom, idąc na miasto, a więc i mnie nic nie trzymało. W tej chwili bardzo nie chciałem być z nim sam na sam zresztą on i tak miał ciekawsze zajęcia ode mnie samego.
Ruszyłem więc do miasta nie na poszukiwanie przyjaciół, a po prostu, aby wyjdź z domu, w tej chwili takiego wyjścia potrzebowałem.
Znalazłem się w katedrze, gdzie chciałem pobyć sam, wiedząc, że tylko tu mogę być po prostu sobą.
Wpatrując się w stary wiszący krzyż, dostrzegłem młodego chłopaka, który przyglądał mi się z uwagę, niezbyt tym faktem zainteresowany spuściłem wzrok w myślach, rozmawiając z samym sobą, zastanawiając się nad błędami czynami i rzeczami, które popełniłem, a który żałuję lub które po prostu mogłem zrobić inaczej.
– Cześć – Usłyszałem męski głos, który zwrócił moją uwagę. Od razu uniosłem wzrok ku górze, dostrzegając tego samego młodego chłopaka, który przyglądał mi się uważnie z ławek stojących z przodu.
Nie odpowiedziałem, ignorując całkowicie jego obecność, chłopak, nie przejmując się moim zachowaniem, usiadł obok mnie w milczeniu, wpatrując się w ołtarz, odruchowo zerknąłem na niego kątem oka zaciekawiony trochę jego zachowaniem, dlaczego nie odejdzie? Czegoś ode mnie chcę? Nie mam mu niczego do zaoferowania.
– Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem – Usłyszałem i, mimo że obiecałem sobie i nie rozmawiać z nim złamałam swoją obietnicę.
– Nie miałem okazji tu wcześniej przyjść – Wyjaśniłem, mówiąc prawdę i tylko prawdę.
Chłopak kiwnął głową, uśmiechając się do mnie łagodnie.
– Wierzysz w to, że ktoś tam u góry jest? – Zapytał, bardzo chcąc ze mną rozmawiać…
– Nie muszę wierzyć, ja wiem, że tak jest, są tam istoty, o których nigdy nawet sobie nie śniłeś – Przyznałem, uśmiechając się do niego łagodnie.
Chłopak był bardzo ciekawy moich słów, chcąc wiedzieć więcej, miło było sobie z kimś tak porozmawiać i trochę ponarzekać na życie i jego trudne codzienności, chłopak miał zaledwie dwadzieścia pięć lat i nazywał się Takao, miły człowiek, której jak na tak młody wiek przeżył naprawdę wiele, rozumiał wiele spraw i chętnie o nich rozmawiał, miło było, więc porozmawiać z kimś, kto nie ignorował mnie, nie próbował pokazać mi, gdzie jest moje miejsce i nie złościł się na to, że mam odmienne zdanie w stosunku do niego samego, miła odmiana po tym, jak zareagował dziś Sorey moje słowa, czasem naprawdę obawiam się, że nie będę w stanie sobie z nim poradzić i mimo szczerych chęci wiem, że będzie trudno, ale kocham go i nawet to, kim jest i jak się zachowuje, niczego nie zmienia.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz