piątek, 4 października 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Jak ja tęskniłem za jego krwią... ostatni raz piłem ją podczas pełni, kiedy to trochę musiałem go wymęczyć, co by siedział cały czas w domu. Co prawda, bez skrzydeł bardzo daleko by mi nie uciekł, ale czy chciałoby mi się za nim ganiać? Niepotrzebnie. Znaczy, owszem, ruszyłbym za nim i go sprowadził do domu, ale zdecydowanie bardziej wolałem ten czas w domu spędzić, i to na czymś bardzo przyjemny. 
Po chwili już odsunąłem się od niego, zlizując kroplę krwi spływającą po jego skórze. Nic nie mogło się zmarnować, zwłaszcza coś tak dobrego, i tak wspaniałego, jak ta cudowna ciecz. Ona była przeznaczona tylko i wyłącznie dla mnie. I nie tylko ona, cały mój mąż był tylko i wyłącznie mój, i nigdy go nie nikomu nie oddam. Chyba, że sam będzie chciał odejść, wtedy... wtedy nie wiem, co zrobię. Na pewno będę go musiał puścić, ale czy to zrobię? Nie chciałbym go oddać. Przecież to mój mąż, i jak sama nazwa mówi, jest mój, i niczyj inny. 
- Twoja krew smakuje cudownie – wymruczałem, po czym ucałowałem delikatnie jego ramię, w to samo miejsce, w które go ugryzłem. 
- Mówiłeś mi to nie raz – odpowiedział, gładząc moje włosy. Biorąc pod uwagę, jakie jego włosy są w dotyku, i tak ogólnie, jakie one są, to te moje przy tych ich się chowają. Ja ogólnie cały się przy nim chowam, jak chodzi o aparycję, która najpiękniejsza nie jest. Pewnie dlatego demony mają te moce iluzji, by się upięknić i łatwiej do siebie przyciągnąć potencjalne ofiary. Przynajmniej jestem silniejszy, chociaż i tak nie osiągnąłem jeszcze pełni swojego potencjału, do tego zmierzam małymi kroczkami. 
- I będę powtarzał jeszcze wiele razy, podobnie jak to, że jesteś piękny. I każdy centymetr twojego ciała jest cudowny – wyznałem, gładząc jego polik, który był taki trochę biedny. I smukły. Trochę taki chudziutki ten mój mąż, martwiące to. Ja wiem, że taka jego uroda, ale czasem po prostu zmartwiony o niego jestem, bo nie do końca jestem pewien, czy on po prostu taki szczuplutki jest, czy może po prostu coś złego się z nim dzieje. 
- Mam więc nadzieję, że Bóg nigdy mi mojego wyglądu nie zabierze – wyznał, co mnie trochę zaskoczyło. Czy on naprawdę myśli, że gdyby ten stary dziad to uczynił, ja bym go zostawił? Byłbym okropnym hipokrytą, gdybym tak uczynił. I strasznie płytki.
- Jeśli by zabrał, nic by to nie zmieniło. Kocham ciebie, a nie twój wygląd. Owszem, wyglądasz przepięknie, i dla mnie zawsze taki będziesz. Zresztą, przy moim właściwym wyglądzie zawsze będziesz przepiękny, więc tak się o to nie martw – powiedziałem, po czym ucałowałem go w policzek. – Właściwie, to nie czujesz się przeze mnie oszukiwany?
- Oszukiwany? Nie, czemu? – odpowiedział, odrobinkę zaskoczony moim nagłym pytaniem. 
- No jak to czemu? To, co w tej chwili widzisz, to przecież iluzja mnie, a nie mój właściwy wygląd. To tak jakby trochę cię oszukuję, no nie? I podnieca cię ta fałszywa wersja mnie... jak tak o tym myślę, to trochę dziwne, nie uważasz? – spytałem, trochę więcej nad tym naszym przypadkiem myśląc. To było dziwne, ale jedocześnie, jak mój właściwy wygląd mu się mógł podobać? To w końcu była całkiem normalna reakcja, że podobam się mu ten ja, a nie ten właściwy ja. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz