piątek, 4 października 2024

Od Mikleo CD Soreya

Nie chciałem mu o tym mówić, przecież nic się nie stało, a on niepotrzebnie będzie się złościł, nie po to robię mu dobrze, aby teraz zaczął się denerwować, to zdecydowanie nie było potrzebne.
– Wiesz, to nic wielkiego sam sobie ze wszystkim poradziłem, nie musisz się tym przejmować ani z tego powodu denerwować – Starałem się ominąć ten temat, próbując wstać z jego nóg, nie chcąc, aby dzieci wpakowały się w kłopoty, a jeśli ich tata dowie się, co chciały zrobić, może się delikatnie mówiąc zdenerwować, a nie chcę, aby się na nich złościł.
– Miki – Ścisnął mocniej moje biodra, nie pozwalając mi wstać. – Nie skończyłem, masz mi powiedzieć, co się stało, a raczej co planowali zrobić – Rozkazał, nie dając mi wyjścia jak tylko przyznać się do tego, co zrobiły, a raczej chcieli zrobić.
– Dzieci po twoim wyjściu, chciały pójść na domówkę, finalnie jednak zostały w domu, tak jak ich o to poprosiłem – Wyjaśniłem, patrząc niepewnie w jego rubinowe oczy, mając nadzieję, że nie będzie zły na dzieci, ona nie zrobiły niczego złego, oczywiście chciały, ale wciąż nie zrobiły, powstrzymałem ich, dlatego nie ma sensu roztrząsać tego tematu.
– A jednak byłem dla nich zbyt dobry, najwidoczniej musi się skończyć ta dobrać – Mruknął niezadowolony pod nosem, robiąc to, czego właśnie się obawiałem, nie chciałem, aby karał nasze dzieci, przecież nic złego nie zrobiły, oczywiście planowali, ale nie zrobili, a więc nie ma sensu karać ich za coś, czego nie zrobili.
– Sorey proszę cię, nie gniewaj się na nich, przecież nic nie zrobili, oczywiście próbowali, ale nie zrobili, więc chyba nie ma o czym mówić – Zacząłem niepewnie, kładąc dłonie na jego policzkach, starając się kupić całą jego uwagę na sobie, jednocześnie robiąc wszystko, aby nie gniewał się na nasze dzieci.
– Właśnie próbowali, i to próbowali, wtedy kiedy mnie nie było, dopiero co zacząłem pracę, a oni już kombinują, tak być nie może – Sygnał zły troszeczkę za bardzo się napinając.
– Nic się nie stało – Uspokoiłem go, widząc, że jest troszkę zły, ale nie wściekły, najwidoczniej moja praca nie poszła na marne…
– Ale mogło się stać i obaj dobrze to wiemy. A co, jeśli, byś ich nie złapał co wtedy? – Westchnął ciężko, wtulając się w moje ciało.
– Skarbie, spokojnie przecież nic się nie stało, a nawet gdybym ja ich nie przyłapał, Banshee na pewno by nie wypuściła ich z domu – Zauważyłem, całując go w czoło, głaszcząc po głowie.
Sorey westchnął wtulony w moje ciało, jedną dłonią, głaszcząc mnie po plecach, a drugą, ściskając mój pośladek.
– Kocham cię – Wyszeptałem mu do ucha, podgryzając jego płatek.
– I ja ciebie kocham mój mały słodki aniołku – Wymruczał, całując moje ramie, w które bez ostrzeżenia wgryzł się w moje ciało.
Odruchowo jęknąłem, nie ukrywając swojego zadowolenia, wbijając paznokcie w jego plecy.
Sorey mocniej ścisnął mnie w swoich ramionach, nie przestając pić mojej krwi, która naprawdę bardzo mu smakuje, tyle dobrze, że potrafi się opanować, w innym wypadku naprawdę mógłby przypadkiem zrobić mi krzywdę, przed którą bym go nie powstrzymał, bo jak na trochę chorego psychicznie anioła przystało, uwielbiam ból i nawet nie staram się tego ukrywać.

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz