Tak samo, jak Sorey martwiłem się o dzieci, bo w końcu to moje dzieci, jednak w porównaniu do niego moje doświadczenie i zmysły kazały mi dać im żyć po swojemu, niech próbują i popełniają błędy, bo tylko na tych błędach nauczą się jak żyć.
Chyba jestem już za stary i zdecydowanie inaczej patrzę na ten świat.
– Nikt nie mówi, że mamy ich pozostawić samym sobą, jesteśmy ich rodzicami i zawsze będziemy wspierać i chronić przed złem, natomiast musimy pozwolić im żyć po swojemu, a przynajmniej próbować żyć, tak aby niczego nie żałowały – Stwierdziłem, odwracając się w stronę męża.
– Właśnie, aby niczego nie żałowały, musimy pilnować ich i chronić przed własnymi błędami – I znów wracamy do początku, nie musimy ich przede wszystkim chronić, musimy dać im żyć i próbować życia, a w razie co pomóc i wspierać, ale nie żyć za nich, bo to nie nasze życie, i to w końcu powinien pojąć.
– Oj Sorey, Sorey – Westchnąłem cicho, rozciągając swoje mięśnie.
– Co? – Mój mąż od razu uniósł brew ku górze, przyglądając mi się uważnie.
– Nic, nic – Machnąłem na to wszystko dłonią, odwracając głowę w stronę okna, za którym padał deszcz, kusząc mnie swoimi przyjemnymi dla ucha dźwiękami.
Sorey westchnął głośno i znów zapadła między nami cisza on zajmował się zwierzakami, a ja patrzyłem przed siebie, licząc krople uderzające o parapet.
– Gdzie idziesz? – Zapytałem, doskonale, słysząc jego ruch na krześle i dźwięk przesuwającego się krzesła.
– Idę na dwór – Ta odpowiedź nie tyle, co mnie zaskoczyła, a bardziej zmartwiła, ale nie dlatego, że chce wyjść na dwór w deszcz oj nie, mu nic przecież się nie stanie, bardziej martwiło mnie, to po co on tam chcę pójść, niech, tylko nie myśli, że pójdzie śledzić nasze dzieci, bo chyba mu zaraz coś zrobię, chociaż nie, obaj dobrze wiemy, że nie mam z nim najmniejszych szans, nie jestem w stanie go powstrzymać, nawet jeśli bardzo chce.
– Na dwór w taką pogodę? – Uniosłem podejrzliwie jedną brew, przeglądając mu się uważnie.
– Tak, mi deszcz już nie zaszkodzi – Stwierdził, zupełnie się tym nie przejmując.
– Idziesz śledzić dzieci? – Podpytałem doskonale wiedzą, jaka będzie odpowiedź.
– Idę rozejrzeć się po mieście, nie będę ich śledził, ale jeśli przypadkiem spotkam, to chętnych poobserwuję – Wyjaśnił, na co miałem ochotę uderzyć głową w ścianę on tak poważnie? Na Boga oni nie są już małymi dziećmi.
– Przestań, przecież nie trzeba ich pilnować – Przypominałem mu, patrząc na niego uważnie.
– Idę tylko się rozejrzeć, a i może przypadkiem spotkam tego anioła, w końcu zaprosił mnie na kawę, żal byłoby nie skorzystać – I tu poczułem, jak krew we mnie buzuje, że co chce zrobić? On chyba próbuje mnie zdenerwować, i to specjalnie.
– Tylko spróbuj, nie chcę, żebyś chodził z nim na jakieś kawki – Burknąłem, zakładając dłonie na klatce piersiowej.
– Dlaczego? Przecież to taki miły i słodki aniołek chciałbym go bliżej poznać – Po tych słowach wstałem, zagryzłem dolną wargę, dlaczego on mi to robi? Przecież widzi, że nie chcę, aby się z nim spotkał, po co mnie drażni?
– W takim razie moje ja też powinienem znaleźć sobie jakiegoś przyjaciela, z którym będę mógł wychodzić na kawki – Burknąłem, wyraziłem swoją opinię, a on powinien ją uszanować, nie drażniąc mnie, bo ja potrafię się zemścić, a wtedy zobaczymy, kto będzie bardziej, o kogo zazdrosny.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz