poniedziałek, 21 października 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Czy trochę czasu spędzonego we dwójkę było tego warte? Jeżeli dzieci będą tutaj, będą na pewno bezpieczne, ja już o to zadbam. A tam będą poza moim zasięgiem, i polegać będą tylko na Lailah, która nawet nie wiadomo, czy się zgodzi, i czy nie znalazła kolejnego pasterza, z którym już wyruszyła w świat. Zresztą, czy ona by w ogóle po nie przyszła? W końcu za mną nie przepadała, a i też nie ma obowiązku, by zajmować się naszymi dziećmi. Jest ciocią, bo była naszą przyjaciółką. Czy dalej nią jest, trochę wątpię.
– Tutaj będą bezpieczniejsze – uznałem, uderzając nerwowo paznokciem o blat stołu. 
– Bezpieczniejsze w mieście pełnym złych ludzi? – zapytał Mikleo, trochę mnie biorąc pod włos. 
– Przypominam ci, że tam również są źli ludzie, ale nie ma mnie. Tutaj mogę zareagować i pozbyć się grzeszników. W ogólnym rozrachunku dalej bezpieczniej jest tu zostać że mną – odpowiedziałem, przyglądając mu się z uwagą. Niby to zaakceptował moje zdanie, ale dalej próbował mnie przekonać do swojego. 
– Właściwie, to tam nie ma tylu złych ludzi, dzięki tobie, no i aura Lailah też swoje robi. Nie mówię, że jest tam idealnie, ale na pewno jest tam lepiej – odpowiedział, wzruszając ramionami. – Ale skoro zdecydowałeś, to tak będzie. Tylko ty będziesz rozmawiać z dziećmi. 
– Domyślam się – westchnąłem ciężko, słysząc jak dzieciaki schodzą po schodach. No cóż, przynajmniej mnie nie przegadają. Ja będę stanowczy, i ich krzyki mnie nie ruszą. – Rozmawialiśmy z mamą o tym waszym wyjeździe i doszliśmy do wniosku... – zacząłem, kiedy nasze pociechy się do nas zbliżyły. 
– Ty doszliśmy – poprawił mnie Mikleo, co mi się nie spodobało. Jeszcze nie wie, co chcę powiedzieć, a już mnie poprawia. 
– Doszliśmy do wniosku, że nie mamy jak was tam odprowadzić. Samych was puścić nie możemy, nie ufamy wam aż tak bardzo, na co trochę sobie zapracowaliście – dodałem, dostrzegając ich oburzone spojrzenie. – Ja po dwóch dniach pracy wolnego nie dostanę, a mama nie...
– A ja muszę zostać w domu i zająć się zwierzakami. Koty do taty raczej nie przyjdą – powiedział szybko Miki, co mnie zaskoczyło. Nie to chciałem powiedzieć. Chodziło mi o jego skrzydła. Nie mówił o tym dzieciom? Miał z nimi przecież pogadać o tym, co mu się stało, jak pewnego dnia tak po prostu zniknął, wezwany przez tego głupiego starca. Chyba jeszcze tego ze sobą nie przegadali, a powinni. W nieskończoność nie będzie przecież tego przed nimi ukrywał, a zresztą, co w tym takiego strasznego? To przecież nie jego wina, tylko moja, że ich nie ma. 
– Reasumując, nie ma możliwości, by was tam bezpiecznie odprowadzić. Więc czy nam się ten pomysł podoba, czy nie, musicie zostać – dokończyłem spokojnie, nie poruszając tematu wysłania listu gołębiem. To już byłaby przesada, i nawet chyba trochę niegrzeczne tak się jej nagabywać, zwłaszcza po naszym ostatnim spotkaniu. Co prawda, ja nic nie pamiętam z tego momentu, za to Miki musi go pamiętać doskonale, bo walczył o moje życie, co trochę niepotrzebnie robił, no ale na to już za późno. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz