środa, 30 października 2024

Od Mikleo CD Soreya

Po wysłuchaniu jego słów odszedłem, nie miałem ochoty z nim rozmawiać, nie chciałem też, aby mnie kontrolował, a co gorsze nie chciałem, aby go zabił, już wolę nie wychodzić z domu, niż dać mu spotkać się z tym chłopakiem, nie chcę, aby sprawdzał każdego, z kim rozmawiam to chore, on naprawdę chce mnie traktować jak zwierzę, które trzyma się na łańcuchu.
– Lepiej się dostosuj! – Krzyknął za mną nim drzwi łazienki, do której wchodziłem, zatrzasnęły się, zamknąłem drzwi na klucz niechcący, aby tu wchodził, nie miałem ochoty na rozmowę z nim nie po tym, jak stara się mnie traktować, nie jestem jego rzeczą, nie jestem własnością, nie chcę, aby na każdym kroku mnie kontrolował.
W bali siedziałem tak długo, aż drzwi w domu nie zamknęły się, a aura mojego męża zniknęła, pozostawiając po sobie tylko wspomnienia.
Trochę już spokojniejszy opuściłem łazienkę przebrany w koszule męża, której lubiłem spać.
– Dzieciaki?! – Zawołałem, chcąc upewnić się, że dzieci znajdują się w domu.
– Jesteśmy – Odpowiedzieli, opuszczając swoje pokoje, rozglądając się po holu.
– Taty już nie ma? – Zapytali, bardziej wychodząc ze swoich pokoi.
– Nie – Stwierdziłem, chcąc powiedzieć coś jeszcze i pewnie bym to zrobił, gdyby nie pukanie do drzwi.
Trochę zdziwiony spojrzałem na dzieci, zastanawiając się, czy aby przypadkiem kogoś planowali zaprosić.
– Kogo niesie o takiej godzinie? – Zapytałem chyba bardziej siebie, niż dzieci, choć to pytanie mogło kierowane być i do nich.
– Wysłaliśmy list do cioci Lailah, a więc to może być ona – Stwierdzili, uśmiechając się do mnie niepewnie.
A więc to po to byli ptaszarni, aby wysłać list do cioci, tego akurat mogłem się spodziewać.
Westchnąłem ciężko, wracając na chwilę do łazienki, aby przebrać się bardziej gościnne ubrania, nie chcąc pokazać się kobiecie w samej koszuli.
Schodząc na dół przebrany, otworzyłem drzwi, a za nimi tak jak podejrzewałem, znajdywała się kobieta bardzo dobrze znana mi kobieta.
– Dzień dobry Mikleo – Przywitała się, zarażając mnie dobrym nastrojem, tak bardzo cieszyłem się, że tu przybyła i zostanie tu, chociażby do jutra, bo dziś nocą nie wypuściłbym ich w drogę.
– Dzień dobry Lailah wejdź, co cię tu sprowadza? – Zapytałem, zapraszając kobietę do salonu.
– Twoje dzieci wysłały do mnie list, prosząc, abym wzięła ich na kilka dni do miasta, napisały, że nie jesteście w stanie ich tam odprowadzić, a więc przybyłem tu po nich – Wyjaśniła, uśmiechając się do mnie łagodnie.
Dostając odpowiedź na swoje pytanie, zamieniłem kilka może kilkanaście zdań z kobietą, informując ją o pozostaniu tutaj na noc, jutro rano, gdy Sorey wróci do domu, będzie mógł zdecydować, czy dzieci mogą iść, czy nie. Ja chyba nie chciałem się już w to wtrącać, wiedząc, że to i tak nie ma najmniejszego sensu.
On mnie nie słucha, a ja mam dość kłótni z nim.
Rozłożyłem kanapę kobiecie, dałem ręcznik i potrzebne rzeczy do kąpieli, dając jej wszystko to, czego potrzebowałem, nim pożegnałem się z kobietą, życząc jej dobrych snów, zamykając się w sypialni, gdzie potrzebowałem odpocząć, zastanawiając się nadreakcją Soreya, mam tylko nadzieję, że bardzo zły nie będzie, choć, znając go, bo już nie może być, oby tylko udało się go przekonać do puszczenia dzieci, w innym wypadku kobieta niepotrzebnie tutaj wędrowała.

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz