poniedziałek, 7 października 2024

Od Mikleo CD Soreya

Trochę zrobiło mi się go szkoda, tak po prostu, po ludzku szkoda, ja będę cieszyć się zimą jak co roku, ale on, on będzie się przy mnie męczył, tym bardziej że chyba to moja wina, jak sam stwierdził, nim do mnie wrócił, nie odczuwał tego chłodu, ale teraz, teraz go odczuwa, a więc ewidentnie wina leży po mojej stronie.
– Myślisz, że da się coś zrobić z twoim problemem? – Chciałem wiedzieć, czy mogę zrobić coś, aby pomóc mu w tym drobnym problemie.
– Nie martw się owieczko, ja sobie sam poradzę z tym drobnym problemem, ty lepiej skup się na sobie – Poprosił, całując mnie w czoło.
Po tych słowach mogłem być pewien jego słów, jeśli on mówi, że w czymś sobie poradzi sam, lepiej się w to nie wtrącać, a jedynie tak po prostu mu zaufać, nawet jeśli w duchu czuje, że jego „sam sobie poradzę” wiąże się ze śmiercią lub bólem innych istot, to właśnie dlatego ta po prostu lepie nie wiedzieć dla własnego bezpieczeństwa psychicznego.
– Tylko proszę, do wszystkiego z umiarem nie chce, aby ludzie cię odkryli lub abyś… – Nie zdążyłem dokończyć, czując jego usta na moich ustach zmuszające mnie do zamknięcia swoich ust.
Chwycił moją głowę, abym przypadkiem za szybko nie odsunął się od niego, trzymając mnie najdłużej, jak się tylko dało, aż nie zabrakło nam powietrza.
– Nic nie mów, zaufaj mi. Wiesz, że nie zrobię niczego złego, nie skrzywdzę tych, który na to nie zasługują i nie zrobię, nikomu krzywdy w pracy chce przecież być witany codziennie twoimi ustami, które tak doskonale mi obciągają, aż żal by było zmarnować takiej okazji – Stwierdził, głaszcząc delikatnie moją dolną wargę, oblizując swoje usta.
– Miałem dobrego nauczyciela – Stwierdziłem, uśmiechając się do niego od razu, dostrzegając to malujące się zadowolenie na jego twarzy.
– Mam nadzieję, że byłem jedynym nauczycielem, który cię tego uczył – Stwierdził, zbliżając się do mojego policzka, który polizał, zbliżając się do mojego ucha, które podgryzł, mrucząc pod nosem z zadowoleniem.
– Byłeś jedynym od samego początku do samego końca – Wyjaśniłem, uśmiechając się, do niego pięknie tak jak najlepiej potrafiłem i tak jak najbardziej lubił.
– I to mnie cieszy, nie chciałbym, aby ktoś inny wkładał ci swojego kutasa do ust, te usteczka przeznaczone są tylko na jeden sprzęt – Wymruczał, chwytać moją dłoń, którą ucałował, ciągnąc w stronę domu.
Rozbawiony już tego nie skomentowałem posłusznie, idąc za nim do domu, gdzie Sorey mógł się porządnie osuszyć, a ja mogłem wyjść na ogród ciszące się chłodem i deszczem panującym na dworze, lubiłem taką pogodę, nie było gorąco, czego moje ciało nie lubiło ani nie było do tego przygotowane, chociaż ciepłe ramiona męża lubiłem to chyba jedyny wyjątek, który akceptowałem.
Na dworze nie siedziałem zbyt długo może z godzinne, a gdy tylko wróciłem, osuszony dostrzegłem Soreya siedzącego na kanapie z kawą w dłoniach i książka, w którą się zaczytał, ruiny to było piękne czasy, podszedłem, do niego zajmując miejsce obok, zerkając mu przez ramię.
– Nie chcesz już dłużej posiedzieć na dworze? – Usłyszałem od razu, dostrzegając jego spojrzenie.
– Tak teraz wolę uzyskać atencję mojego męża, który niedługo pójdzie do pracy, pozostawiając mnie samego w domu – Stwierdziłem, kładąc głowę na jego ramieniu.

<Pasterzyku? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz