Spałem w ramionach mojego męża, męża którego kochałem, a w ramionach, którego czułem się naprawdę bezpiecznie, przy nim wszystko było inaczej, było lepiej, bezpieczniej i cieplej.
Wypoczęty otworzyłem oczy, nie dostrzegając obok męża, a to oznaczać mogło, że znów gdzieś znikł, pozostawiając mnie samego, nic zaskakującego, a mimo to miło by było obudzić się przy jego boku, niestety najwidoczniej tego już nie zaznam…
Rozciągając leniwie swoje ciało, podniosłem się z łóżka, ruszając na poszukiwanie męża, którego cóż, w domu to nie było, wygląda więc na to, że wyszedł na spacer, chociaż, czy w taką pogodę? Postanawiając dać mu spokój, gdziekolwiek by nie był, zająłem się sobą, przede wszystkim należało się przebrać, nie chodząc cały dzień w koszuli Soraya.
Naturalnie jest bardzo wygodna i tak ładnie pachnąca, ale to strój do spania nie chciałbym go czymś ubrudzić.
Nim, jednak ruszyłem do łazienki w celu przebrania się, zrobiłem sobie ciepłą herbatę mającą rozgrzać moje biedne gardło.
Po przygotowaniu herbaty stanąłem przy oknie tarasowym, wpatrując się w krajobraz znajdujący się za nim.
Popijając herbatę, poczułem dobrze znane mi dłonie, które trafiły na moje biodra, a ciało przyległo do tego należącego do mnie.
– Już nie śpisz, bardzo mnie to cieszy, nudziło mi się – Stwierdził, mocno przytulając się do moich pleców.
– Tak? No proszę, a myślałem, że znajdziesz sobie zajęcie, kiedy ja będę spał – Odwróciłem się w jego stronę, odstawiając kubek na bok, kładąc dłonie na jego ramionach.
– Znalazłem sobie zajęcie, ale znacznie bardziej wolę zajmować się tobą – Stwierdził, chwytając moje biodra, przyciągając mnie bliżej, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku.
Z chęcią odwzajemniłem pocałunek, opierając dłonie na jego klatce piersiowej.
– Jak się czujesz? Twoje gardło boli? – Zapytał, gdy tylko oderwał usta od tych należących do mnie.
– Czuję się bardzo dobrze i nie, gardło mnie już nie boli – Przyznałem, uśmiechając się do niego łagodnie.
– W takim razie może skorzystamy z twojego dobrego stanu i zrobimy coś razem – Doskonale wiedziałem, co ma na myśli i na co ma ochotę i jak bardzo chciałbym mu to dać, tak bardzo nie mogłem, nie w tej chwili.
– Nie możemy skarbie, spójrz, dzieci idą – Odsunąłem go od siebie, zwracając uwagę na dzieci, które właśnie weszły do domu.
– A wy co tam wcześnie? Mieliście jeszcze w szkole być – Sorey od razu zaczął przepytywać dzieci, chcąc wiedzieć, skąd ich tak wczesny powrót do domu.
– Odwołali nam zdjęcia, nauczycielka zachorowała. W szkole zarządzili tydzień wolnego, z powodu jakieś święta, które ma miejsce tu w mieście – Wyłączyła Hana, co trochę nas zaskoczyło. Jakieś święto? O niczym nie wiem, chociaż to akurat nic dziwnego nie wychodzę z domu i nie wiem nic dosyć logiczne.
– Tak sobór pomyśleliśmy z Haną, że skoro mamy tydzień wolnego może będziemy mogli zostać na tydzień u cioci Lailah? Chcielibyśmy spędzić trochę czasu z ciocią i naszymi przyjaciółmi – Tym razem odezwał się Haru, który zawsze zabierał głos podczas rozmowy z nami na jakieś polne tematy.
– Porozmawiamy o tym z tatą i was o wszystkim poinformujemy – Zaproponowałem, co bardzo spodobało się dzieciakom, kiwając głowami, zabrały z szafki coś słodkiego, znikając w swoich pokojach.
– Co ty na to? Mógłbyś ich do Lailah zaprowadzić, tylko pytanie, czy w ogóle jeszcze tam jest…
– A co z tobą? – Spytał zdziwiony.
– Ja zostałbym ze zwierzakami, ktoś musi ich pilnować, poza tym tylko bym was opóźniał, nie polecę, a pieszo straciły za dużo czasu – Wyjaśniłem, nie chcąc, aby dzieci wiedziałby o moim braku skrzydeł, nie muszą tego wiedzieć, a ja nie chcę, aby to się wydało.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz